Czyli parę myśli wokół "pandemicznej" pierwszej komunii.
Temat okołopierwszokomunijny, można by rzec, refleksja na gorąco, a także myśli, które gdzieś tam się człowiekowi od lat w sumie w głowie kołaczą, kiedy posłucha tego i owego komentarza na temat czy patrzy na nie tylko parafialne obrazki. Wszak takich uroczystości, z założenia gromadzących wielu ludzi, przeżyliśmy już wiele – jako dalsi lub bliżsi obserwatorzy czy uczestnicy.
Po pierwsze – wyliczmy, aby ten wywód ciut uporządkować – słyszy się dziś sugestie, że taka wersja pandemiczna, z założenia okrojona, daje okazję do większego skupienia, lepszego duchowego przeżycia itp. Naprawdę? Termin pod znakiem zapytania do ostatnich tygodni, zmieniająca się liczba osób, a przede wszystkim utrudniony kontakt na linii duszpasterze/katecheci–dziecko–rodzice w czasie ostatniego, rocznego przygotowania do uroczystości – to wcale nie są jakieś tam błahostki. Dużo dobrej woli po każdej ze stron nie sprawi, że problemy znikną, a liczne znaki zapytania nie zmienią się z automatu w duchową głębię.
Po drugie. Mniejsze grono osób w kościele? Naprawdę super. Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby w przyszłości podzielić grupy dzieci na mniejsze, w zależności od powierzchni świątyni i zamiast dwóch mszy komunijnych w maju odprawić cztery czy osiem. Od dawna jestem za! Polskie pierwsze komunie to rzadka dzisiaj okazja do rodzinnego spotkania w szerszym gronie, porozrzucani po Polsce i świecie krewni przyjeżdżają na ten dzień nieraz z daleka. Tak, te nie do końca odpowiednio ubrane ciocie, nadgorliwe babcie, hałasujące dzieciaki czy znudzeni wujkowie – to także członkowie naszej rodziny. Nie da się ukryć – robimy harmider wokół siebie. Ale nie możemy czuć się tak, jakbyśmy w tym kościele przeszkadzali. Bo nie ma miejsca, samochodów za dużo, ławki za ciasne i tak dalej. W domach przecież w tym czasie przelicza się skrzętnie nawet widelczyki do ciasta i wyciąga z kąta zapomniane krzesła. Może nie umiemy się do końca pod tymi kościołami zachować – ale przecież żeśmy przyszli.
Po trzecie – jeśli najważniejsza jest liturgia Mszy św., to niech to będzie widoczne. Może w jakiejś parafii trzeba przepracować konkretne zwyczaje: nadmierną liczbę prób „technicznych”, zbyt rozbudowaną część powitalno-dziękczynną, śpiewane przez dzieci religijne hity, za długie kazanie… (Z przedwczorajszych obserwacji: dzieci posadzone w sporej odległości od siebie o dziwo jakoś mniej gadatliwe się stają). Łatwo jest nam oburzać się na wystawne przyjęcia i zatracanie istoty święta u tych mniej uświadomionych. Ale oni przychodzą przecież, są tu, w naszym kościele, co roku przyprowadzają do niego swoje dzieci i cieszą się jak umieją, obdarowując, czym mogą. Naprawdę trzeba tę radość wytykać palcami, a jednocześnie tak dbać o to, aby dzieci stały w równym rządku?
Mimo całego zamieszania Jezus przyszedł. Po prostu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Sugerował, że obecna administracja może doprowadzić do wojny jądrowej.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.