Próbujemy przekonać ludzi, którzy ciągle żyją nadzieją, że kłopoty przeminą. Nie jest łatwo nakłonić ich do ewakuacji. Serce mi pęka, kiedy z objętych działaniami zbrojnymi terenów nie możemy wywieźć dzieci, bo ich rodzice wolą zostać w domach; takich rodzin jest niestety wiele - mówi PAP Wiktoria Iwańczuk, 34-letnia wolontariuszka Czerwonego Krzyża.
Kobieta razem z zespołem, do którego dołączyła czwartego dnia inwazji, pracowała początkowo przy ewakuacji osób z zajętych przez Rosjan obszarów obwodu kijowskiego. Dziś jej zadania skupiają się na wschodzie Ukrainy - w rejonach objętych najcięższymi walkami.
"Gdy wojska rosyjskie terroryzowały rejon Kijowa, zajmowaliśmy się głównie ewakuacjami. Wyprowadzaliśmy ze szpitali i domów starców zarówno osoby zdrowe, jak i niepełnosprawne czy ranne. Ja sama starałam się pomagać ludziom fizycznie i psychicznie: nosiłam ich na noszach, usadzałam w autobusach i tak dalej" - tłumaczy Wiktoria.
"Pamiętam rozmowę na rosyjskim punkcie kontrolnym. To była jedna z moich pierwszych ewakuacji. Pytali nas: +To prawda, że Wasz prezydent uciekł?+, +Wasza armia skapitulowała, no nie?+. Byli szczerze zaskoczeni naszymi odpowiedziami; mówili, że są zmęczeni i chcą do domów" - wspomina kobieta.
"Znów jestem na wschodzie, gdzie nie da się w żaden sposób określić ani zaplanować dnia pracy" - mówi Aleksander Ławreniuk, wolontariusz, który do Czerwonego Krzyża dołączył w roku 2018. "Zdarza się, że dzień zaczyna się od pilnego wyjazdu w celu zabrania rannych, ale jest i tak, że zaczynamy spokojnie: śniadanie, załadunek pomocy humanitarnej i wyjazd" - tłumaczy mężczyzna.
Przeczytaj: Dentystka z Kijowa nie opuściła miasta i pracy po inwazji, żołnierzy wciąż leczy za darmo
Główne działania, którymi ukraiński oddział Czerwona Krzyża zajmuje się za wschodzie kraju, to: udzielanie pierwszej pomocy ludności pozostającej w miejscach objętych działaniami wojennymi, dostarczanie pomocy humanitarnej i ewakuacja osób o ograniczonej sprawności ruchowej. Miasta, w których obecnie pracują, to Bachmut, Słowiańsk i Kramatorsk.
"Często pracujemy w dwuosobowych ekipach: lekarz i asystent. Jako asystentka pomagam w zbieraniu danych o poszkodowanych, dokumentuję przedmioty będące ich własnością, pomagam te osoby przenosić" - wymienia Wiktoria. "Nasz zespół utrzymuje też kontakt z osobami z obwodów ługańskiego i donieckiego; poznajemy ich potrzeby, zbieramy dla nich pomoc" - dodaje.
Zapytana o najbardziej niebezpieczną sytuację, której doświadczyła, opowiada: "Pewnego gorącego dnia zatrzymaliśmy się przy Jeziorach Słowiańskich, żeby popływać. Chwilę po wejściu do wody z nieba na miasto zaczęły spadać bomby. Naliczyłam 20 przelotów; ziemia zaczęła drżeć, w uszach zaczęło mi dzwonić. Szybko wyskoczyliśmy z wody, pojechaliśmy do bazy i podzieliliśmy się na dwie załogi. Na miejscu, w Słowiańsku, trafiłam na masę zniszczeń, rannych i zabitych - ten dzień uderzył mnie najbardziej".
Mówiąc o sytuacji w miastach najbliższych linii frontu, 34-latka zaznacza, że "pomimo ciągłego ostrzału, wiele osób akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest". "Ludzie się do tego przyzwyczaili, w Bachmucie nie reagują nawet na wybuchy. Wszyscy są zmęczeni wojną i ciągłym stresem" - podkreśla. "W Słowiańsku nie działają wodociągi, w Bachmucie zniszczenia widoczne są na każdym kroku" - dodaje Aleksander.
"Ewakuowani przez nas ludzie są naprawdę różni: to dzieci, których rodzice mieli nadzieję, że wojna się skończy, czy ludzie starsi, którzy nie mogąc poruszać się samodzielnie, zostają" - wskazuje wolontariusz. "Najczęściej jest tak, że zostają, ponieważ nie wiedzą dokąd się udać" - wyjaśnia.
"Moralnie trudne było dla mnie wywożenie kilku +zwolenników ruskiego miru+, którym nie pasowało to, że są ewakuowani na zachód kraju. Musiałam im pomóc, chociaż widziałam, że mnie nienawidzą" - wspomina Wiktoria.
Wolontariusze podkreślają, że ich bezpieczeństwo jest podstawą, bez której nie byliby w stanie nikomu pomóc. "Śmierć podczas udzielania pomocy nie ma w sobie nic z romantyzmu ani heroizmu" - stwierdza rozmówczyni PAP. "Zawsze pracujemy w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, zawsze mamy przy sobie osobistą apteczkę" - mówi Aleksander.
"Czytamy raporty, analizujemy mapy wojenne - musimy wiedzieć, która droga jest w miarę bezpieczna. Nie mamy przecież samochodów pancernych, tylko zwykłe karetki" - dodaje Wiktoria.
Zapytani o to, jak w tych sytuacjach radzą sobie ze stresem, zgodnie przyznają: "Zespół i jego wsparcie są najważniejsze". "Wspierają nas też pozytywne emocje osób, którymi pomagamy; szczere słowa podziękowania za uratowanie życie" - zaznacza Aleksander.
Ujawnił to specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy Keith Kellogg.
Rządząca partia PAS zdecydowanie prowadzi po przeliczeniu ponad 99 proc. głosów.
FBI prowadzi śledztwo, traktując incydent jako "akt przemocy ukierunkowanej".
Zapowiedział to sam papież w krótkim pozdrowieniu przed modlitwą „Anioł Pański”.