Po prawie 15 godzinach nieprzerwanej akcji ratownicy dotarli do czterech górników, uwięzionych od czwartkowego wieczora 820 m pod ziemią w kopalni "Krupiński" w Suszcu. Nadal nie wiadomo, gdzie znajdują się dwaj ratownicy, którzy w nocy zaginęli podczas akcji. Jeden z nich nie żyje.
Informacje o dotarciu do poszkodowanych przekazali prezes Wyższego Urzędu Górniczego (WUG) Piotr Litwa i prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) Jarosław Zagórowski. Zagórowski zapewnił, że górnicy jak najszybciej trafią do szpitali karetkami lub czekającymi już w kopalni śmigłowcami, w zależności od wskazań lekarzy.
Ogólny stan trzech z nich, którzy jako pierwsi znaleźli się na powierzchni, oceniany jest wstępnie jako "niezły". Czwarty górnik zmarł.
"Lekarz stwierdził zgon poszkodowanego górnika. Znajduje się on jeszcze pod ziemią" - powiedział wiceprezes.Ratownicy dotarli do czterech uwięzionych pod ziemią górników w piątek przed godz. 11. Trzej zostali już przetransportowani na powierzchnię i przewiezieni do szpitala. Ich ogólny stan oceniano wstępnie jako "niezły".
Pod ziemią pozostał czwarty górnik, który był w poważniejszym stanie - transportowano go w kierunku szybu. Teraz poinformowano, że mężczyzna nie żyje.
Akcja ratownicza jest kontynuowana - teraz ratownicy mają skupić się na poszukiwaniach dwóch swoich kolegów, którzy w nocy zaginęli w zadymionych wyrobiskach. Nie wiadomo, gdzie są - być może stracili orientację w trudnych warunkach. Byli dobrze wyposażeni, mieli aparaty tlenowe. Do ich poszukiwania w warunkach niedostatecznej widoczności użyta będzie kamera termowizyjna.
Czterej górnicy, którzy byli uwięzieni przez ok. 15 godzin, przebywali w pobliżu tzw. lutniociągu, czyli rurociągu doprowadzającego powietrze. Dzięki temu mogli przetrwać w ogarniętym pożarem wyrobisku.
Około północy z górnikami - było ich tam wówczas pięciu - udało się nawiązać kontakt. Gdy jeden z nich zdołał z ratownikami opuścić to miejsce, warunki pogorszyły się - czterej górnicy pozostali w chodniku. Rano stracono z nimi kontakt, później jednak udało się potwierdzić, że żyją i nadal są w tym samym miejscu. Przed godz. 11 ratownikom udało się do nich dotrzeć - część z nich była w stanie wydostać się o własnych siłach.
Prezes JSW potwierdził, że w kopalni doszło do zapalenia metanu. Zapalenie tym różni się od wybuchu, że nie powoduje skutków dynamicznych - gaz spala się, nie ma natomiast eksplozji i podmuchu. Wcześniej przedstawiciele WUG mówili, że mogło dojść także do wybuchu metanu, ale nie bezpośrednio w chodniku, ale w zrobach, czyli niedostępnych miejscach po eksploatacji węgla.
Aby metan zapalił się, potrzebna jest iskra. Może ona powstać np. w wyniku pracy podziemnych urządzeń, robót strzałowych, czy np. uderzenia o siebie twardych skał lub wcześniejszego wstrząsu górotworu. To, dlaczego metan zapalił się w "Krupińskim", wyjaśni prowadzone w tej sprawie postępowanie. Z całą pewnością wiadomo, że w kopalni nie doszło do wybuchu pyłu węglowego.
Przedstawiciele zarządu JSW i dyrekcji kopalni na bieżąco informują rodziny poszkodowanych o sytuacji. W kopalni dyżurują karetki i dwa śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
W chwili wypadku w zagrożonym rejonie pod ziemią znajdowało się 32 osób. Po zdarzeniu 20 z nich bez poważniejszych obrażeń wyjechało na powierzchnię.
Poparzeń doznało 12 górników. Siedmiu wydostano na powierzchnię krótko po zdarzeniu - dwóch trafiło do szpitala Jastrzębiu Zdroju - pięciu kolejnych z oparzeniami od 10 do 50 proc. powierzchni ciała i prawdopodobnie oparzeniami płuc - do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Do siemianowickiej oparzeniówki trafił także później górnik wyprowadzony przez ratowników po północy.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.
Nie zapadła jeszcze decyzja dotycząca niedzielnej modlitwy Anioł Pański.