Senatorowie ponownie zajęli się wczoraj projektem ustawy o rejestracji związków między osobami tej samej płci - informuje Nasz Dziennik.
Prawo, którego nie ma, czyli podarować Niderlandy Cóż to zresztą za oszukańcza życzliwość i fałszywe współczucie dla "dyskryminowanych" - ofiarować im coś, czego w rzeczywistości nie ma, ponieważ jest tylko konstrukcją wyobraźni pozbawioną fundamentu w naturze człowieka? Przecież nawet państwo autentycznie starające się o "bezstronność i sprawiedliwość" nie jest w stanie przyznać komukolwiek takiego "prawa" (ius), którego nie ma w rzeczywistości. W taki sposób wypowiedzieli się ostatnio biskupi hiszpańscy wobec usiłowania wprowadzenia w tamtym kraju podobnej ustawy. Powiedzieli: "Państwo nie ma władzy zatwierdzić prawa (ius), które nie istnieje" (Zenit, 3 października 2004). Narzuca się tu analogia do historii cesarza rzymskiego, który wprowadził konia do Senatu, żeby dokuczyć senatorom. Jak się czuł ten koń, "równouprawniony" z senatorami? Jak się czuli senatorowie, postawieni na równej płaszczyźnie z czworonogiem? W istocie koń nic nie zyskał (chyba że zapewniono mu obfitszy żłób...), a senatorom stała się głęboka krzywda moralna. Co zyskają homoseksualiści, jeśli w kodeksach zmieni się jakaś formuła prawna, a w życiu zostanie ten sam moralny bałagan, przykryty tylko jakimś paragrafem? Natomiast straci małżeństwo, straci rodzina, straci społeczeństwo, straci Naród, straci państwo: straci antropologiczny fundament ładu społecznego. Czy można komuś ofiarować Niderlandy lub działkę na Księżycu na uprawę kukurydzy? Rzeczywiście, człowiek ma tylko te prawa, które wynikają z jego człowieczeństwa, a nie z moralnego czy psychicznego zwichnięcia tego człowieczeństwa. Prawo człowieka a prawa "mniejszości" Człowiek ma prawo wzrastać i dojrzewać do pełni swego powołania przez wierność prawu Bożemu i dlatego nie ma prawa do takich działań, które oznaczają zacieranie w sobie obrazu Bożego i deformowanie swego człowieczeństwa. Człowiek ma prawo i obowiązek (ma prawo, ponieważ ma obowiązek) panować nad swoimi emocjami i namiętnościami, aby zbudować w sobie ład moralny, ale nie ma prawa - i nikt mu takiego "prawa" nie może "nadawać" - tkwić w bezdusznym uporze w stanie jakiejkolwiek patologii. Albo ma obowiązek się leczyć, albo się nawrócić, albo jedno i drugie: bez nawrócenia moralnego nie ma uzdrowienia całej osoby. Czy można litować się nad dewiantami, dlatego że się wstydzą siebie samych i nie chcą się przyznać nawet swojej rodzinie do swoich skłonności? Byłaby to najbardziej niewłaściwa metoda: właśnie to, że się wstydzą, może być dla nich pierwszym stopniem do wejścia na drogę pełnego powrotu do moralnego ładu. Bo jeśli prawo (lex) państwowe utwierdzi ich w błędzie i usankcjonuje ich odchylenie moralne, to tym samym uniemożliwi im nawrócenie, przez co pod pozorem współczucia wyrządzi im największą krzywdę. Byłoby to coś w rodzaju "eutanazji moralnej": aby ich sumienie nie dręczyło, zabijmy w nich poczucie wstydu i świadomość winy. Ta eutanazja moralna nie jest wcale mniejszym grzechem niż eutanazja fizyczna, także przecież motywowana współczuciem. Projektowaną ustawę próbuje się uzasadnić argumentem głęboko filozoficznym: że każdy ma "prawo do szczęścia", a więc także tzw. mniejszości seksualne. Przede wszystkim istnienie takich mniejszości seksualnych jest fikcją nie mającą pokrycia w jakimkolwiek obiektywnym fundamencie. Owe "mniejszości" pochodzą z przyczyn wtórnych (błąd wychowania, wpływ środowiska; mają one znaczenie tylko kulturowe) i nie dają się uzasadnić antropologicznie. Zresztą takich typów "mniejszości" byłoby niezmiernie wiele, gdyby przyjąć jako kryterium ich wyróżnienia wspomniane szczególne "skłonności" psycho-moralne. Czy nie należałoby wtedy w pełni zalegalizować "mniejszości" charakteryzujących się na przykład skłonnością do nadużywania alkoholu i narkotyków, do kradzieży i kłamstwa, do sadyzmu i masochizmu, do wszelkiej formy pedofilii i molestowania, do cudzołóstwa, do wielożeństwa, do prostytucji, do nekrofilii, do zoofilii, do terroryzmu, do mordowania bezbronnych, do rozboju... Bo przecież w projekcie omawianej ustawy traktuje się "skłonność" jako nieomylny i naukowo pewny znak, że w tym kierunku rozwija się dążenie do "szczęścia". Wszystkie bowiem działania ludzkie dają się podobno wytłumaczyć jako wyraz i dowód dążenia do szczęścia (jak uczyli tego utylitaryści i hedoniści). Argument ten posiada charakter pozornie filozoficzny, ale cały jego kontekst i sposób jego rozumienia obciążony jest poważnymi błędami filozoficznymi.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.