IPN odnalazł dokumenty, z których wynika, że podczas okupacji, w 1943 r., Jan (Janusz) Kobylański denuncjował Żydów - donosi Gazeta Wyborcza.
Może to być podstawa do ekstradycji Kobylańskiego. Zbrodnie ludobójstwa nie podlegają przedawnieniu Prof. Witold Kulesza z IPN poinformował wczoraj, że w dokumentach "zachowały się relacje świadków, które w sposób niebudzący wątpliwości wskazują, że Janusz Kobylański zadenuncjował rodzinę żydowską, od której uzyskał obietnicę zapłacenia złotymi monetami za sfałszowane przez niego dokumenty, które miały umożliwić przeżycie w Warszawie żydowskim małżonkom Szenkerów". Jan Kobylański z Urugwaju posługuje się czasem imieniem Janusz, choć na dokumentach mających świadczyć o jego pobycie w Auschwitz przerobił je na Jan. Na stronie internetowej UOSPAŁ, organizacji polonijnej kierowanej przez Kobylańskiego, znaleźliśmy wczoraj "odpowiedź oszczercom" na zarzuty, które po raz pierwszy postawił w sobotę Jerzy Morawski z "Rzeczpospolitej": "Historia o szmalcowniku Januszu Kobylańskim nijak ma się do rzeczywistości. Pan Jan Kobylański bowiem nie tylko że nie zmieniał swego nazwiska, ale imienia także nie, a podczas okupacji w ogóle nie mieszkał pod wskazanym adresem w Warszawie. Większość lat okupacyjnych spędził u swego wujka w Dębicy, który był inżynierem w zakładach Stomilu i nazywał się Dobrzogojski". W raporcie dla ministra sprawiedliwości IPN uzasadni teraz, że jeśli ktoś denuncjował Żydów, wiedząc, że oznacza to wydanie ich na śmierć, to brał udział w ludobójstwie. - Na podstawie raportu końcowego IPN minister sprawiedliwości będzie mógł wydać wniosek o ekstradycję Janusza (Jana) Kobylańskiego - powiedział Kulesza. Według ministra sprawiedliwości Andrzeja Kalwasa przy takich dowodach brak umowy ekstradycyjnej z Urugwajem nie będzie przeszkodą w wydaniu Kobylańskiego. Wydając Żydów, Kobylański prawdopodobnie współdziałał ze swoim ojcem Stanisławem Kobylańskim, który podczas wojny wykonywał zawód adwokata na podstawie legitymacji wydanej przez władze okupacyjne. Stanisław Kobylański zmarł w 1967 roku. Kobylański syn był poszukiwany po wojnie, prokuratura prowadziła w jego sprawie postępowanie dość gwałtownie przerwane w 1955 r. Prokurator miasta stołecznego Warszawy zalecił - zważywszy na zaginięcie akt z 1948 r. i niemożność ich odnalezienia - uznanie sprawy za "załatwioną w inny sposób" i zarządził odwołanie poszukiwań Kobylańskiego. W lipcu ubiegłego roku IPN zaczął tych akt szukać i znalazł ich część już we wrześniu (dotyczą Janusza vel Jana Kobylańskiego i jego ojca). Zdaniem Kuleszy prokurator, który w 1955 r. zarządził koniec poszukiwań Kobylańskiego, albo o tych dokumentach nie wiedział, albo też świadomie je pominął. - To zdumiewające, że zarządzenie o zaprzestaniu poszukiwań wydano 19 kwietnia 1955 r. - w tym samym dniu, gdy warszawska milicja zwróciła się do prokuratury z pytaniem, czy ma kontynuować poszukiwania Kobylańskiego - powiedział Kulesza dziennikarzom. - Zastanawia szybkość procedowania. Dwa dni temu telewizyjne "Wiadomości" przytoczyły austriacki dokument sugerujący, że Kobylański mógł być po wojnie radzieckim szpiegiem. Historycy IPN nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, czy taka teza mogłaby tłumaczyć nagłe zamknięcie sprawy o "szmalcownictwo" Kobylańskiego.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.