"Wasza obecność tutaj jest bardzo ważna; cały Kościół jest wam wdzięczny i wspiera was modlitwą" - powiedział papież, spotykając się w kościele Getsemani z kapłanami, zakonnikami, zakonnicami i seminarzystami Ziemi Świętej.
Zapewnił też chrześcijan Jerozolimy o swej modlitwie i zachęcił do mężnego świadczenia swej wiary.
U wejścia do kościoła papieża powitał łaciński patriarcha Jerozolimy abp Fuad Twal, następnie entuzjastycznie powitali Franciszka przedstawiciele duchowieństwa. Przybywszy do ołtarza ojciec święty oddał hołd i okadził Skałę Agonii, na której Jezus Chrystus modlił się przed pojmaniem.
W słowach powitania łaciński patriarcha Jerozolimy abp Fuad Twal przypomniał, że upamiętnia agonię Pana Jezusa, ale miejsce to jest Kalwarii. Zaznaczył, że w Jerozolimie widoczne jest zarówno to, co wiąże ludzi różnych religii, ale także cierpienie podziału, jest to miasto Kalwarii, ale także i nadziei zmartwychwstania. Podkreślił, że wielu duchownych czuje się tutaj osamotnionych i za pośrednictwem papieża prosił o większą solidarność Kościoła powszechnego z Kościołem-Matką.
Po wprowadzającej modlitwie ojca świętego diakon odczytał fragment 22 rozdziału Ewangelii św. Łukasza (39-46), opisujący modlitwę Pana Jezusa w Getsemani, którego pot w tym miejscu "był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię".
Następnie swoją medytację wygłosił papież. Poniżej jej tekst w tłumaczeniu na język polski:
„Wyszedł i udał się... na Górę Oliwną; towarzyszyli Mu także uczniowie” (Łk 22,39)
Kiedy nadszedł czas wyznaczony przez Boga, aby zbawić ludzkość z niewoli grzechu, Jezus schronił się tutaj, w Getsemani, u podnóża Góry Oliwnej. Gromadzimy się w tym świętym miejscu, uświęconym modlitwą Jezusa, Jego trwogą, Jego krwawym potem; uświęconym przede wszystkim Jego "tak" wobec woli miłości Ojca. Niemal boimy się zbliżenia do uczuć, jakich Jezus doświadczał w tej godzinie. Wchodzimy niemal na palcach do tej wewnętrznej przestrzeni, gdzie zadecydował się dramat świata.
W tej godzinie Jezus odczuł potrzebę modlitwy oraz obecności u swego boku uczniów, Jego przyjaciół, którzy poszli za Nim i bezpośrednio uczestniczyli w Jego misji. Ale tutaj, w Getsemani, pójście za Chrystusem staje się trudne i niepewne; dominuje wątpliwość, zmęczenie i przerażenie. W obliczu gwałtownego zbliżania się męki Jezusa uczniowie zajmują różne postawy wobec Mistrza: solidarności, oddalenia, niepewności.
Warto, abyśmy wszyscy - biskupi, kapłani, osoby konsekrowane, seminarzyści - postawili sobie w tym miejscu pytanie: kim jestem wobec mego cierpiącego Pana?
Czy należę to tych, którzy zaproszeni przez Jezusa, aby wraz z Nim czuwać, zasypiają i zamiast się modlić, usiłują uciec, zamykając oczy na rzeczywistość?
Czy jestem wśród tych, którzy uciekli ze strachu, porzucając Mistrza w najbardziej tragicznej godzinie Jego ziemskiego życia?
Czy jest może we mnie dwulicowość, fałsz tego, który Go sprzedał za trzydzieści srebrników, który został nazwany przyjacielem, a jednak zdradził Jezusa?
Czy należę to tych, którzy byli słabi i zaparli się Go jak Piotr? Niewiele wcześniej obiecał on Jezusowi, że pójdzie za Nim aż na śmierć (por. Łk 22,33); później przyparty do muru i opanowany przez strach przysiągł, że Go nie zna.
Czy przypominam tych, którzy organizowali już życie bez Niego, podobnie jak dwóch uczniów z Emaus, nierozumnych, których serca nieskore były do wierzenia w słowa proroków (por. Łk 24,25)?
Albo też, dzięki Bogu, znajduję się wśród tych, którzy byli wierni do końca, podobnie jak Dziewica Maryja i św. Jan Apostoł? Kiedy na Golgocie wszystko stało się ciemne i wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei, tylko miłość jest silniejsza niż śmierć. Miłość Matki i umiłowanego ucznia pobudza ich, by pozostać u stóp krzyża, aby podzielać aż końca cierpienia Jezusa.
Czy należę to tych, którzy naśladowali swego Mistrza i Pana, aż do męczeństwa, świadcząc, że był On dla nich wszystkim, niezrównaną mocą ich misji i ostateczną perspektywą ich życia?
Przyjaźń Jezusa wobec nas, Jego wierność i miłosierdzie są bezcennym darem, który nas zachęca do kontynuowania z ufnością naszego kroczenia za Nim, pomimo naszych słabości, naszych błędów, a nawet naszych zdrad.
Ale dobroć Pana nie zwalnia nas od czujności przed kusicielem, grzechem, złem i zdradą, które można napotkać także w życiu kapłańskim i zakonnym. Wszyscy jesteśmy narażeni na grzech, zło, na zdradę. Dostrzegamy dysproporcję między wielkością powołania Jezusa a naszą małością, między wzniosłością misji a naszą ludzką słabością.
Ale Pan, w swojej wielkiej dobroci i swym nieskończonym miłosierdziu zawsze bierze nas za rękę, byśmy nie utonęli w morzu paniki. On jest zawsze u naszego boku, nigdy nie pozostawia nas samych. Nie dajmy się więc zwyciężyć przez strach i rozpacz, ale z odwagą i ufnością idźmy naprzód na naszej drodze i w naszej misji.
Jesteście wezwani, drodzy bracia i siostry, by iść za Panem, z radością w tej błogosławionej Ziemi! To dar, a także odpowiedzialność. Wasza obecność tutaj jest bardzo ważna; cały Kościół jest wam wdzięczny i wspiera was modlitwą.
Z tego miejsca, miejsca świętego, pragnę skierować pozdrowienia do wszystkich chrześcijan Jerozolimy. Pragnę zapewnić, że z miłością o nich pamiętam i że modlę się za nich, dobrze znając trudności ich życia w Mieście. Zachęcam ich, aby byli mężnymi świadkami męki Pana, ale także Jego zmartwychwstania z radością i nadzieją.
Naśladujmy Maryję Pannę i św. Jana, i stańmy przy wielu krzyżach, na których Jezus jest ponownie ukrzyżowany. To jest droga, na którą nasz Odkupiciel wzywa nas, byśmy za Nim poszli. Nie ma innej.
„Kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa” (J 12,26).
Spotkanie zakończyła modlitwa "Ojcze nasz" i papieskie błogosławieństwo.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.