Agnieszka Radwańska przyznała, że po porażce w 1. rundzie French Open i kilkumiesięcznym kryzysie nie liczyła na sukces w Wimbledonie. "Nie spodziewałam się, że dotrę do półfinału" - podkreśliła polska tenisistka.
"Wiedziałam, że na trawie idzie mi zazwyczaj lepiej. Ale po Paryżu nie oczekiwałam tu półfinału, z pewnością" - przyznała Radwańska, która we wtorkowym ćwierćfinale pokonała Amerykankę Madison Keys 7:6 (7-3), 3:6, 6:3.
W najlepszej czwórce londyńskiej imprezy znalazła się po raz trzeci w karierze. W 2012 roku zakończyła udział w turnieju dopiero na finale, a rok później odpadła w półfinale.
"To Wimbledon. Każdy walczy tu na całego. Byłam blisko zwycięstwa, nawet dwa razy, ale nigdy mi się nie udało. Może w tym roku... " - dodała krakowianka.
Jak podkreśliła, wspomnienia z finału tych prestiżowych zawodów są dla niej motywacją i stanowią pomoc w kolejnych meczach.
"To było bardzo cenne doświadczenie. Pamiętam finał, od początku do końca. Myślę, że pomoże mi to w przyszłości. Wiem już, jak to jest grać w decydującym spotkaniu Wielkiego Szlema. Kolejnym razem powinno być łatwiej. Doświadczenie jest bardzo ważne, zwłaszcza w Szlemie. Ale też czasem, jak występuje się w nim po raz pierwszy, to nie ma się nic do stracenia. Zależy, z której strony na to spojrzeć" - argumentowała.
Przyznała, że podczas pomeczowego wywiadu towarzyszyły jej duże emocje.
"To kolejny półfinał Wielkiego Szlema i turnieju, który tak naprawdę najbardziej przeżywam, choć teoretycznie wszystkie imprezy tej rangi traktuje się równo" - zastrzegła Radwańska.
Podkreśliła, że nie traktuje jednak tegorocznego sukcesu w Londynie szczególnie dlatego, iż początek sezonu miała nieudany. "Nie muszę nikomu nic udowadniać. Każdy z tych półfinałów jest tak samo ważny" - zapewniła.
Podsumowując spotkanie z Keys powiedziała, że było z pewnością emocjonujące, ale pod względem urody prezentowanego tenisa bardziej do gustu przypadł jej ćwierćfinał z Serbką Jeleną Jankovic.
"Tam to była gra w tenisa, a tutaj jednak w większości strzały. I albo wejdzie, albo nie, albo się obronię, albo mnie wyrzuci, albo dam sobie radę, albo nie. To mecz w stylu +gem za gem+, nie ma innej recepty. Wiedziałam, że Madison gra bardzo mocno i piłka będzie szybko wracać na moją stronę. Serwis też miała świetny. To on był kluczem w tym pojedynku. Musiałam się przede wszystkim skupić na swoim podaniu, bo gdybym je straciła, to miałabym poważne kłopoty" - analizowała.
Dzień wcześniej jeden z dziennikarzy żartował, że skoro Keys kończy zwykle akcje na trzy-cztery uderzenia, to krakowianka musi zrobić to jeszcze szybciej. We wtorek odniosła się do tego żartobliwie: "Chciałam skończyć na dwa uderzenia, ale ona chyba sobie bardziej wzięła te rady do serca. Najważniejsze, że trzeci set był dla mnie. Najbardziej jestem zadowolona z koncentracji w najważniejszych momentach. To był tak naprawdę mecz na kilka piłek, liczył się każdy punkt".
W pojedynku, którego stawką będzie jej drugi w karierze finał Wimbledonu, zmierzy się z Garbine Muguruzą. Z rozstawioną z numerem 20. Hiszpanką, która urodziła się w Wenezueli, wygrała dwa z czterech dotychczasowych meczów. W tym sezonie doznała jednak dwóch porażek.
"Myślę, że to rywalka bardzo podobna do Madison. Może uderza ciut lżej, ale za to częściej trafia w kort. Mecz będzie raczej wyglądał podobnie jak dzisiejszy. Miałam okazję zobaczyć kilka jej spotkań. Pokazała dużą klasę, zwłaszcza niedawno podczas spotkania z Kerber w 3. rundzie. To był jeden z najlepszych meczów, jakie widziałam w tym roku" - komplementowała Muguruzę Polka.
Jak dodała, ma poczucie, że wróciła już do wysokiej formy.
"Wynik mówi chyba sam za siebie. Na szczęściu można wygrać mecz czy dwa, ale do półfinału to już potrzebna jest dobra forma. Czy najwyższa? Myślę, że tak. Dobrze zagrałam wszystkie mecze. Zawsze coś można zrobić lepiej, ale to już jest takie gdybanie..." - skwitowała krakowianka.
Z Londynu - Agnieszka Niedziałek (PAP)
an/ pp/
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.