Sudd stanowi jeden z największych podmokłych obszarów świata, a jego uroki doskonale przedstawia Nowak.
Nasz chiński pchacz ma niestety problemy i podróż zaczyna wydłużać się po afrykańsku. Jeden z silników odmówił posłuszeństwa, co poważnie ogranicza prędkość, lecz przede wszystkim możliwości manewrowe.
Jako, że rzeka nieprzerwanie meandruje, to właśnie pokonywanie zakrętów stanowi karkołomne zadanie. Z zawijasami w lewo jeszcze jakoś sobie radzimy, jednakże pokonanie nieomal 360-stopniowego meandra w prawo to koszmar. Niestety te zdarzają się równie często jak te w lewo. Nieraz spędzamy ponad godzinę na jednym meandrze, raz po raz wbijając się w brzeg, a nawet obracając się rufą do przodu. Niestety pchacz w roli holownika sprawdza się raczej kiepsko. Ostatnie sto kilometrów do Bor pokonujemy aż w trzy dni!
Gdyby tylko dało się dotrzeć z rowerami do jakiejś drogi… Ale przecież nadal Południowy Sudan to kraj zupełnie dziki, dróg, handlu, przemysłu pozbawiony. Wokoło trzcinowiska bądź step po horyzont, a i jeszcze miny powojenne nie wiadomo gdzie pochowane – dla podtrzymania formy pedałujemy w kółko po pokładzie jednej z barek nie okupowanej przez pasażerów. Jak każde wydarzenie, tak i bezsensowne marnowanie energii przez Haładzia, wzbudza niemałe zainteresowanie towarzyszy drogi.
Rano i wieczorem w narożu jednej barki gotujemy posiłek wspólnie z kobietami – żaden tutejszy mężczyzna nie pomyślałby nawet o hańbiącej czynności, jaką jest gotowanie. Zatem znowu sensacja – Haładzia gotują! Jedyne co nas tak naprawdę różni od reszty pasażerów i załogi to podejście do wody. Miejscowi nabierają wodę do picia wprost z rzeki, my również gustujemy w wodzie z Białego Nilu, z tym że solidnie przegotowanej bądź przesączonej przez filtr MSR i odkażonej tabletkami puryfikacyjnymi firmy Katadyn. Dzięki temu przez dwa tygodnie na rzece obchodzimy się bez najmniejszych sensacji żołądkowych.
Jakub Pająk
Wioska nad Nilem
Trzynastego pięknego poranka zawijamy w końcu do przystani w Bor. Pośród stert pakunków na brzegu dostrzegam betonową platformę z drewnianym rusztowaniem. Równie betonową rynną wprost do rzeki ścieka jaskrawoczerwona, gęsta ciecz. Na platformie buszują psy wespół z jastrzębiami i potwornymi sępami. Toż to rzeźnia! Co rusz ptaszysko o ohydnie różowej szyi podrywa z platformy krwisty ochłap pozostały po uboju. Jastrzębie razem z psami szarpią jakieś flaki. Z boku zalega sterta gigantycznych krowich rogów. To jednak zabijają czasem te swoje krowy…
O 9 rano siedzimy już z naszymi Brennaborami i bagażami w blaszaku policji portowej. Jednak do miasta zostajemy wpuszczeni dopiero po południu! Najpierw przeglądanie papierów i wpisywanie danych do kajetów w porcie połączone ze sprawdzeniem zdjęć, jakie zrobiliśmy po drodze, a następnie powtórka z rozrywki w równie blaszanej wiacie Imigration Office. Stempel kolejnej rejestracji, tym razem na Południowy Sudan, zajmuje następną, już piątą od chwili wjazdu do Sudanu, stronę paszportu. Najbardziej rozrośnięta w Afryce biurokracja rozrasta się w naszych paszportach, jednak droga do królestwa blachy falistej stoi otworem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Franciszek jest przytomny, ale bardziej cierpiał niż poprzedniego dnia."
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.