publikacja 02.03.2019 08:00
Józef Pękala ma 95 lat i do swej żony Leonardy - lat 94 - wciąż mówi "Mała". Zawsze tak było i kiedy brali ślub 75 lat temu, i gdy ją przytulał po śmierci dwojga dzieci, i kiedy razem szli pod krzyż postawiony pod domem, by swój dzień powierzać Bogu.
Wojenna miłość
Szkoła trwała rok. W tym czasie Józef pisał do Leonardy listy, a gdy wracał do domu, pierwsze kroki kierował do dziewczyny.
- Któregoś razu przyszedł do mnie. Nic nie mówi, tylko kładzie przede mną małą karteczkę, a na niej wypisane nasze imiona i nazwiska i data ślubu. Wszystko pozałatwiał, poszedł do księdza, wyjaśnił sytuację i ksiądz na ślub się zgodził. Moi rodzice mieli akurat świniaka, więc go zabili i wyprawili nam wesele. To był dziwny ślub w niepewnych czasach. 29 stycznia 1944 roku w kościele w Kurowie zostaliśmy małżeństwem. Od tamtej pory minęło 75 lat i wiem, że to najlepsze, co mogło się w moim życiu wydarzyć – mówi pani Leonarda.
Na ojcowym polu pan Józef zbudował dla rodziny dom. Na świat przyszły dzieci. Najstarsze Zygmunt i Jadwiga zmarły w dzieciństwie. – Zygmuś miał 3 miesiące, Jadzia półtora roku. Zachorowała na dyfteryt. Wzywaliśmy lekarza, dostała wieczorem trzy zastrzyki i w nocy zmarła – do dziś z drżeniem w głosie pani Leonarda opowiada o swojej córeczce.
Śmierć dwojga dzieci to był straszliwy cios dla rodziców. – Tylko Pan Bóg i nasza miłość pozwoliły nam to przetrwać – mówią małżonkowie.
Dziecko spod krzyża
Krzyż przed rodzinnym domem Pękalów to znak zawierzenia Bogu
Agnieszka Gieroba /Foto Gość