Statystyka opisuje, ale nie determinuje. Częściej niż myślimy ważny jest przypadek.
Siedzę z geranium w uchu. Stary sposób naszych dziadków. Wiadomo, koronowirus nie spowodował, że inne choroby zniknęły. Ale w takim czasie nie ma co drobiazgami zawracać głowy służbie zdrowia. Więc stare sposoby się przydają.
Statystyki nie napawają optymizmem. Aż nie chce się ich oglądać. Dziś rano potwierdzono kolejnych 79 zachorowań; kolejna osoba zmarła. Wczoraj, choć do wieczora było nieźle, też o sporo pobiliśmy dotychczasowe „jednodniowe” rekordy. A wszystko to mimo tego, że od dwóch tygodni większość z nas prawie nie rusza się z domów. Tak, to zgodne z przewidywaniami specjalistów. Chodziło tylko o zyskanie na czasie. Zastanawiam się ile go sobie kupiliśmy – i po co – za cenę praktyczniej niemożności uczestnictwa w Eucharystii i mocno problematycznej możliwości udania się do kościoła na indywidualną modlitwę? Jakie inne epidemie związane z zakazem wychodzenia z domu fundujemy sobie na najbliższe miesiące? Ot, taka zakrzepica to też poważna choroba, prawda? O perturbacjach gospodarczych nie mówię, bo przecież życie ludzi ważniejsze....
Patrzę przez okno na park. Niewielu zdaje sobie sprawę, a jeszcze mniej ludzi to interesuje, że miasto w którym mieszkam położone jest niemal w całości w zlewni Odry. Kłodnica, Kochłówka, Bytomka właśnie tam kierują swoje wody. Niewielki jego kawałek – między innymi ten właśnie park – znajduje się na obszarze, z którego wody spływają raczej ku Wiśle. Przez Rawę. (Raczej, bo w szkody górnicze na Śląsku w niejednym miejscu zaburzają naturalny krajobraz :) ) Gdyby zapomnieć o zasilaniu wód gruntowych czy parowaniu, kropla wody, która spadnie w tym parku trafi do Bałtyku w Gdańsku. Ta która spadnie kilkaset metrów bardziej na zachód – w Szczecinie (albo jak kto woli – Świnoujściu). Drobna różnica na początku, po czasie okazuje się mieć poważne konsekwencje.
Bardziej ewidentne jest to w górach. Ot, na sterczącej nad Koniakowem Ochodzitej. Rozlana na jej szczycie herbata ma trzy możliwości – popłynąć Olzą do Odry, Sołą do Wisły albo – uwaga – Czadeczką do Wagu, a nim do Dunaju i do Morza Czarnego. Jeszcze ciekawiej jest na Trójmorskim Szczycie (Kotlina Kłodzka, Masyw Śnieżnika). Tam mamy do wyboru Bałtyk, Dunaj i... Morze Północne. Niewielka różnica na początku po czasie powoduje kolosalne różnice.
To szczyty kopulaste, gdzie kropla w ziemi może jeszcze popłynąć inaczej. Bardziej ewidentne jest to w Tatrach. Stojący w zacinającym deszczu na Rysach czy na Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem nie zmieni zasadniczo losu kropli wody. Czy przeleci ona przez grań na drugą stronę czy kurtka człowieka ją zatrzyma i spadnie wprost na ziemię, popłynie do Wisły i Bałtyku. Albo przez Dunajec albo przez Poprad. Ale już na Wrotach Chałubińskiego, Szpiglasowym Wierchu, Gładkiej Przełęczy, Świnicy, Kasprowym Wierchu i dalej na całej grani Tatr Zachodnich aż za Wołowiec, stojący w zacinającym deszczu na grani człowiek zaburza wyznaczone przez naturę przeznaczenie kropel wody. Część z nich zamiast do Bałtyku popłynie do Morza Czarnego (albo odwrotnie: zależy z której strony zacina deszcz :)). Niewielkie różnica warunków wyjściowych po miesiącu, dwóch będzie już miała ogromne znaczenie...
Czy Bóg gra w kości? Książkę o tym tytule (Iana Stewarta, o ciekawym podtytule „Nowa matematyka chaosu”) czytałem kiedyś siedząc w odprowadzającej swe wody do Popradu dolinie Pięciu Stawów Spiskich. Jej autor stwierdził, że nie potrafi na postawione w tytule książki pytanie odpowiedzieć. „Ale gdyby grał, to by zawsze wygrywał” – przekonany dodał. Bóg wie wszystko i wszystko potrafi przewidzieć. Wie też pewnie co zrobić, by przebieg dzisiejszej epidemii niekoniecznie musiał kierować się statystycznymi modelami. Może zmienić się dzięki przypadkowi, jakim będzie to, czy ktoś zarażony kichnie czy nie kichnie; czy ktoś inny zdąży przejść obok zanim kichnie albo „przypadkiem” zatrzyma się, żeby sprawdzić kto przysłał mu esemesa. A potem ten zarażony (lub nie zarażony) – zarazi (albo nie zarazi) kolejnych, a przez nich następnych i jeszcze następnych....
Bóg po prostu jest Panem przypadków. Może zatrzymać nękającą dziś ludzkość epidemię nie cudem nagłego zniknięcia wirusa, ale takimi drobiazgami. Nie brać Go w tej rozgrywce pod uwagę to jak w niektórych grach karcianych zapomnieć, że jest też w talii karta, która wszystko może.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.