- Rola kobiet w budowaniu solidarności jest ogromna. To one są motorem, by działo się coś dobrego - przekonywały uczestniczki debaty "Solidarność kobiet", która odbyła się w Krakowie w ramach 20. Dni Tischnerowskich.
Debatę w auli Collegium Novum UJ prowadziły Maria Karolczyk z Instytutu Myśli Józefa Tischnera i Joanna Barcik z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Uczestniczkom spotkania zadawały pytania m.in. o to, dlaczego się angażują i skąd czerpią siły do działania.
Anna Miller z Gdańskiego Inkubatora Przedsiębiorczości zafascynowana jest historiami kobiet Solidarności. Bada udział Polek w życiu publicznym. Jej zdaniem, kobiece ikony Solidarności mogą inspirować do działania współczesne kobiety, tak, jak Annę inspiruje jedna ze stoczniowych bohaterek Alina Pieńkowska.
- Miała tyle lat, co ja teraz, gdy rozpoczął się strajk. Zastanawiam się, czy miałabym w sobie tyle odwagi, co ona, by się zaangażować - mówiła pomorska aktywistka na spotkaniu w Krakowie. Alina Pieńkowska miała dużo do stracenia - samotnie wychowywała kilkuletniego syna, była pielęgniarką w przystoczniowej przychodni. Była też jedną z kilku kobiet, które zatrzymały wychodzących stoczniowców, wśród nich własnego ojca, by strajk był kontynuowany. - To bardzo przejmujący obraz - opowiadała A. Miller. Jej zdaniem, dzisiaj młodym kobietom brakuje takich wzorców.
Marta Titaniec, odpowiedzialna za działającą przy KEP Fundację św. Józefa, która pomaga osobom skrzywdzonym seksualnie w Kościele, tłumaczyła, że przez swoje zaangażowanie i stawanie po stronie najsłabszych uczy się być człowiekiem nadziei. Zapytana, jak to jest pracować ze zranionymi przez instytucję z ramienia tej instytucji, postawiła inne pytanie: czy jest możliwe uzdrowienie w miejscu skrzywdzenia? - Reprezentuję wspólnotę, która dzisiaj przeżywa trudny czas ujawniania przestępstw seksualnych i reagowania na nie w przeszłości przez przełożonych. Tischner powiedział, że trzeba, aby horyzont zdrady został przezwyciężony horyzontem szerszej niż zdrada nadziei. To jest to, co we mnie jest najgłębiej - mówiła.
Jak dodała, jej celem jest wyznaczać te horyzonty w miejscu, gdzie zranieni doznali krzywdy. - Nie da się żyć w ranie, ale trzeba budować życie wokół rany. Można ją zabezpieczać, chronić i wtedy ona zdrowieje - wyjaśniała. Według niej, najważniejsze jest dawanie przestrzeni skrzywdzonym, by opowiedzieli o swoich doświadczeniach. - Trzeba spojrzeć sobie w oczy. System, działanie, akcje - to wszystko jest ważne, ale najpierw trzeba zobaczyć człowieka, jego cierpiącą twarz - podkreślała.
O tym, że kobiety są "najlepszym pasem transmisyjnym" pomocy, przekonana jest Janina Ochojska. - Pomoc kobietom w jakiejś dziedzinie najlepiej służy społeczności - argumentowała. To przede wszystkim kobiety zgłaszają się do udziału w misjach w najbardziej zapalnych miejscach świata, są wolontariuszkami fundacji, przejmują odpowiedzialność za niesienie pomocy potrzebującym. - W krajach globalnego Południa kobiety przejmują rolę przywódczą w sposób naturalny. Gdy budowaliśmy studnie w Sudanie, to kobiety były szkolone, jak o nie dbać, bo mężczyznom to kompletnie nie wychodziło - opowiadała.
Opisywała, że w obozach dla uchodźców to kobiety dostają pieniądze na zakup towarów, maszyn do szycia itp., dzięki którym mogą zarabiać na życie. To one utrzymują rodzinę. Mężczyźni, np. w Somalii, są niezdolni do jakiejkolwiek pracy - nie otrzymali pomocy psychologicznej po wojennej traumie, której doświadczyli. Kobiety przejmują inicjatywę w krajach najbiedniejszych, ale tak dzieje się również w państwach bogatych. Akcje społeczne, manifestacje, protesty mają dziś twarz kobiety.
- Rola kobiet w budowaniu solidarności jest ogromna. To one są motorem, by działo się coś dobrego. Kobiety pokazują inny obraz świata. To nie jest obraz wojny. Świat wojny to świat przeciwko nim - podsumowała założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej.
Czytaj także:
"Obecnie przechodzimy przez zmianę technologiczną, która całkowicie odmieni kulturę."
"Obecnie przechodzimy przez zmianę technologiczną, która całkowicie odmieni kulturę."
"Nie wystarczy wyznawać wiarę, trzeba angażować się na rzecz dobra."
Leon XIV zapewnił Zełenskiego o modlitwie, by ucichł huk oręża.
Działacze partii komunistycznej uznali, że inicjatywa ma tło polityczne.