Dzieckiem małym będąc pytałem mojego proboszcza: księże kanoniku, dlaczego ten pierwszy w stallach święty ma w ręku piłę do drewna.
Każdy święty – usłyszałem spokojną, rzeczową odpowiedź – ma tak zwany atrybut. Czyli przedmiot, po którym się go rozpoznaje. Piłę w ręku ma prorok Starego Testamentu, święty Izajasz.
Pierwsza lekcja rozbudziła pasję. Z zapartym tchem słuchałem w następnych latach opowieści, wyjaśnień historyków sztuki, konserwatorów i oprowadzających po włocławskiej katedrze przewodników. Zapamiętując nie zawsze to, co istotne, ważne, sprawdzone. Jak chociażby legenda o przybyciu słynącego łaskami Jezusa Tumskiego. Mającego rzekomo przypłynąć podczas powodzi i pukać do drzwi świątyni. Z perspektywy czasu doskonale rozumiem: Wisła musiałaby wezbrać około dziesięciu metrów. Co dziś, nawet przy pęknięciu tamy jest niemożliwe. Ale wtedy…
Albo inna. O tym jak Pan Jezus z tegoż krzyża miał stracić włosy. Przerażony grzechem jednego z kanoników włocławskiej kapituły. Dziś nagłówki z taką informacja prawdopodobnie należałyby do najbardziej klikalnych… Redaktorzy i właściciele serwisów klaskaliby w dłonie.
Podczas jednej z takich rozmów toruński konserwator zabytków, przy słynnej tumbie biskupa Piotra z Bnina, wyjaśniał technikę rzeźbienia w marmurze. Iloma kamieniami posługiwał się artysta, w tym przypadku Wit Stwosz, by uzyskać podziwiany dziś przez nas efekt. Popatrz, te wielkie, wypolerowane, duże powierzchnie, są łatwe w obróbce. Ale miniaturowa figura Matki Bożej Wniebowziętej w krzywaśni, czyli ślimakowatym zakończeniu pastorału, to prawdziwe arcydzieło.
Miałem szczęście. Zdobywałem wiedzę dla wielu niedostępną. Taki był czas. Książek niewiele. O Internecie jeszcze nikt nie słyszał. Być może dzięki dziecięcej fascynacji, podsuwanym przez dorosłych lekturom, później samodzielnie kupowanym książkom, mogłem dostrzec po latach, już w Skrzynkach, wartość zniszczonej, określanej jako miernej wartości artystycznej, nastawy ołtarzowej. A wszystko dzięki opowieściom konserwatorów w jaki sposób kiedyś robiono podkład pod ołtarzowe złocenia.
Był to efekt mrożący i zarazem inspirujący do dalszych działań. Wspomniana nastawa wypacykowana była od góry do dołu tak zwanym orzechem średnim. Czyli farbą, jaką malowano lamperie w większości PRL-owskich obiektów. Pewnego dnia, pod odpryskiem farby, zobaczyłem plamkę starego złota i pulmentu, jaki niegdyś pod złocenia był podkładany. Mierna wartość artystyczna? Owszem jedna z figur bez nogi, z pękniętą głową. Druga nie wiadomo kogo przedstawia. Całość sprawia wrażenie składanki różnych epok. Ale to złocenie… Jak ocenili w toku dalszych prac konserwatorzy – kopciuszek okazał się być królewną. Pokraczna, oparta o ścianę figura późnobarokowym Jezusem Zmartwychwstałym. Nie zachowało się, niestety, antepedium i skrzydła nastawy.
Długo i cierpliwie zmierzałem do ostatniego akapitu, do nastawy. Czyli retabulum, posługując się językiem fachowym. A do cierpliwego wywodu sprowokowała mnie „dyskusja” w jednym z mediów społecznościowych. Ktoś z ironią i pogardą pisał o „zasłaniającym ołtarz stole”. Zabolało mnie.
Ten „stół”, czyli mensa, jest ołtarzem w pełnym tego słowa znaczeniu. Konsekrowany, czyli namaszczany w pięciu miejscach Krzyżmem. Przez wieki widziano w nim żłóbek, stół z Ostatniej Wieczerzy, krzyż i grób Chrystusa. Miejsce, z którego jak woń kadzideł (po namaszczeniu stawia się na kamiennej mensie ołtarzowej olbrzymią, dymiącą kadzielnicę) wznosi się ofiara uwielbienia i przebłagania. Cała reszta, czyli antepedium, predella i retabulum (odsyłam do słowników) jest tylko dekoracją. Nie zawsze konieczną. Często – na co zwracają uwagę teologowie liturgii – odwracająca uwagę od tego, co najważniejsze. Najważniejsza, konsekrowana, całowana na początku i końcu Eucharystii, jest mensa. Kamienna płyta. Bo Chrystus jest kamieniem węgielnym Kościoła. Na niej dokonuje się dzieło naszego zbawienia.
Staram się zrozumieć. Tak, emocje. Przywiązanie do starej liturgii. Sam w niej wzrastałem. Choć, muszę ze wstydem przyznać, największą radość dawała małemu dziecku możliwość służenia w pojedynkę. Rano wychodziło kilku, czasem kilkunastu księży. Każdy ze swoim ministrantem. Niczym nie musiałem się dzielić z innymi. Jak podczas uroczystej, niedzielnej celebracji. Taki typowy dziecięcy egoizm.
Wróćmy jednak do „stołu” i emocji. Dziś nie trzeba liczyć, na szczęście, na spotkanie specjalisty. Nie brakuje publikacji. Internet obfituje w mniej lub bardziej wartościowe artykuły. Nic, tylko czytać, oglądać, pogłębiać wiedzę. Przy okazji wyciszając emocje. Nie tylko by poznać. Także po to, by swoimi emocjonalnymi i często nieracjonalnymi wypowiedziami, nie ranić innych, nie zamazywać prawdy. Niezamierzoną prawdopodobnie ironią i złośliwościami nie kpić z tego, co jest świętością.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.