Ile pączków zjadłeś wczoraj, bracie, siostro?
A niech i pięć czy osiem nawet. Nie wypominam. Sam się nie przyznam, bo wstyd będzie… że tak mało. Świętować, póki można, trzeba. I z okazji korzystać. Choć oprócz powszechnego obżarstwa może i trudno jakąkolwiek okazję do świętowania przy okazji „tłustego czwartku” znaleźć. Koniec karnawału? Na pewno. Ostatki przed wielką smutą? A może przeciwnie: ostatki przed wielkim oddechem? Przed nami 40 dni, których nikt jeszcze nie opakował w szeleszczący od promocji papierek. Za bardzo się nie da. Choć znam próby opanowania i tego „rynku”: w czasach studenckich w Lublinie, w okresie Wielkiego Postu, słupy ogłoszeniowe oblepione były krzyczącymi plakatami (fioletowymi!) zapraszającymi na Post Party (w piątki studenci gratis) do jednego z klubów. Mimo wszystko to wyjątek i próby zrobienia i z tego świętego czasu popkulturowej papki na razie schodzą na niczym. Tu się nie da sprowadzić wszystkiego do pisanki, kurczaczka, zajączka czy innego Santa Klausa. Pączki z popiołem zamiast lukru i pudru? To się nie sprzeda.
Dlatego też wczoraj, przy którymś tam pączku (no, nie przyznam się), przypomniałem sobie rozmowę sprzed paru lat z ks. Wojciechem Drozdowiczem z warszawskich Bielan. Pojechałem do niego po tym, jak publicznie zadeklarował, że czeka na Wielki Post jak zgłodniały pies. – To jedyny nieskomercjalizowany okres w całym roku – mówił. – To jest moje Westerplatte, ostatni przyczółek. Mnisi z Tyńca mieli zwyczaj, że przed Wielkim Postem wyrzucali na korytarz całą zawartość swoich cel, a potem wnosili tylko rzeczy niezbędne. Pamiętam tubalny śmiech, który słychać było w samym Krakowie, kiedy pokazywali sobie tysiące „skarbów”, pracowicie gromadzonych przez cały rok. Gdyby tę zasadę przenieść na nasze życie, schudlibyśmy co najmniej o 20 kilo. I wyszlachetnieli! – śmiał się ks. Drozdowicz.
Kiedyś jedna z telewizji dzwoniła po naszej redakcji, szukając kogoś, kto może kompetentnie powiedzieć o… kolędach wielkanocnych. Może i śmieszne. Ale to przejęzyczenie (bo chyba nie ignorancja?) jest jeszcze jakoś tam „dopuszczalne”. I kolęda, i Wielkanoc, i sianko, i zajączki – to wszystko jakoś się kojarzy tak radośnie, sielsko, anielsko. Nikt jednak chyba nie wpadłby na to, by równie spontanicznie zapytać o „kolędy wielkopostne”. Gwoździe, liche drewno, krew i pot – już się nie kojarzą. Nie usłyszę w hipermarkecie „I wish you a Merry Lent”. Dobrze, że jeszcze tyle nam zostało.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Chodzi o wypowiedź Franciszka ze spotkania z włoskimi biskupami.
"Całe państwo polskie działało wspólnie na rzecz pana uwolnienia"
Ponad trzy tygodnie temu wojsko Izraela rozpoczęło ofensywę na to miasto.
TOPR ewakuowało 15 turystów nieprzygotowanych na warunki na szlaku.