Akcję „Wisła” wyparto ze świadomości społecznej, zaś „twarzą” spraw ukraińsko-polskich jest ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, a nie Jerzy Giedroyc – mówiono podczas konferencji w Warszawie.
W 65.rocznicę Akcji „Wisła”, spotkanie zorganizowali wspólnie: Fundacja im. Stefana Batorego, Instytut Pamięci Narodowej i Forum Polsko-Ukraińskie. Tytuł konferencji brzmiał: Akcja „Wisła” i społeczność ukraińska w Polsce – od koncepcji Jerzego Giedroycia do wyzwań współczesności.
W wystąpieniu wprowadzającym Bogumiła Berdychowska podkreśliła, że dla Jerzego Giedroycia normalizacja stosunków polsko-ukraińskich była sprawą absolutnie zasadniczą nie tylko dla Polski i Ukrainy, ale dla całej Europy środkowo-wschodniej. Normalizacja ta wymagała, zdaniem twórcy paryskiej „Kultury”, wypowiedzenia całej prawdy i tylko prawdy. Berdychowska zwróciła uwagę, że zainteresowanie Giedroycia kwestią ukraińską zrodziło się już w latach 30-tych ubiegłego wieku, od jego wizyt na Huculszczyźnie, gdzie nawiązał szerokie kontakty z inteligencją ukraińską, w tym także z biskupem Hryhoryjem Chomyszynem.
Za swą odwagę w sprawach polsko-ukraińskich oskarżany był o zdradę interesów narodowych, jak np. w 1952 r., kiedy zdecydował się opublikować w „Kulturze” list ks. Józefa Majewskiego, który wywołał prawdziwą burzę wśród polskiej emigracji. Młody duchowny zaproponował bowiem zakończenie dyskusji o wschodnich granicach Polski i niekwestionowanie prawa Litwinów do Wilna, a Ukraińców do Lwowa.
Wielkim sukcesem Giedroycia było doprowadzenie do podpisania w 1977 r. i do opublikowania w „Kulturze” deklaracji w sprawie niezależnej Ukrainy, pod którą podpisy złożyli także dysydenci rosyjscy.
Dla Giedroycia – mówiła Berdychowska – stało się oczywistością, że akcja „Wisła” była zbrodnią komunistyczną, którą należało potępić.
Zdaniem prelegentki dzisiaj od Giedroycia nadal możemy się uczyć sposobu rozmawiania, prowadzenia dialogu, zakładającego podmiotowe podejście partnera, poważne traktowanie ukraińskiego punktu widzenia, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy, oraz równorzędne traktowania mniejszości.
Red. Adam Szostkiewicz, wychowany na publicystyce paryskiej „Kultury”, przeżył bolesną lekcję polsko-ukraińską jako działacz „Solidarności” w Przemyślu na początku lat 80-tych ubiegłego wieku. Na zebraniu „Solidarności”, parlamentu wolnych Polaków, wybuchło piekło, kiedy pojawił się temat zwrotu niewielkiego kościółka unickiego społeczności grekokatolickiej. „Głęboka nieufność po obu stronach była porażająca” – wspominał Szostkiewicz.
Publicysta „Polityki” ubolewał, że akcja „Wisła”, choć zniszczyła Kościół greckokatolicki, nie spotkała się z reakcją Episkopatu rzymskokatolickiego (akcję „Wisła” potępił w 1997 r. biskup tarnowski Józef Życiński – przyp. KAI). Jego zdaniem ten dramat ludności ukraińskiej z południowego terenu Polski zniknął z prawicowej narracji historycznej i został wyparty ze świadomości społecznej. Według Szostkiewicza „niedobrze i zbyt późno” rozgrywano sprawę wołyńską, czyli pogromu Ukraińców dokonanego na Polakach. „Dlatego dzisiaj twarzą sprawy ukraińskiej jest ks. Zaleski, na pewno nie Giedroyc. Wracamy do punktu wyjścia. Po tylu latach jest tak źle, jak za mojej młodości” – konkludował red. Szostkiewicz. Zwrócił uwagę, że „nacjonalizacja” tematu jest widoczna także po stronie ukraińskiej. „To jest niszczenie koncepcji Gierdoycia” – stwierdził publicysta.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.