Wielkiej ostrożności trzeba przy interpretowaniu esbeckich raportów, jeśli nie chce się równać do poziomu intelektualnego ich autorów. Trzeba wyzbyć się prostych, czarno-białych schematów, aby ukazać złożoną prawdę o tamtym okresie - napisał w Gazecie Wyborczej abp Józef Życiński.
Świadectwem wymagań moralnych stawianych oficerom SB pozostaje opinia służbowa płk Romualda Głowackiego. Pisze on o swym współtowarzyszu: "Na skutek zbyt częstego picia alkoholu nadal tak wysokiej funkcji kierowniczej pełnić nie może". Oprócz funkcjonariuszy pełniących wysokie funkcje kierownicze SB potrzebowała jednak także niższych oficerów, którym - jak to wynika z kontekstu - stawiano znacznie mniej radykalne wymagania. O tym, że casus Barana nie jest odosobniony, świadczy wiele podobnych przykładów. Wspomnę choćby badany przez lubelską komisję historyczną biogram kapitana Jerzego Jana Jakobsche. Od 1962 r. pracował on w Lublinie w IV Wydziale SB kolejno jako oficer operacyjny, inspektor, a od 1972 r. jako kierownik grupy wydziału, która zajmowała się Katolickim Uniwersytetem Lubelskim i organizacjami katolickimi. W marcu 1974 r. w swym sprawozdaniu informował, iż prowadzi ośmiu TW. Z piątką z nich nie spotkał się jednak ani raz w roku 1973 i 1974. Pracował więc w istocie z trzema, a pozostali podnosili sprawozdawczość. Odkrycie to ułatwił mjr Tadeusz Hawrot, wprowadzając adnotację, iż jego podwładny "nie wykonał zalecenia stworzenia planów pracy i charakterystyk TW". Najprościej było unikać podobnych adnotacji, kreując fikcyjne plany pracy dotyczące współdziałania osób, nawet - jak to dziś już wiadomo - gdy te nigdy nie spotkały się ze sobą. Mnożenie podobnych przykładów jest bezcelowe od czasu głośnej sprawy Andrzeja Przewoźnika, którego kandydaturę na prezesa IPN utrącono posądzeniami o agenturalną przeszłość. W jego dramacie istotną rolę odegrały zeznania sądowe kaprala Pawła Kosiby z Wydziału IV WUSW w Krakowie. W oświadczeniu sporządzonym w końcu 1990 r. Kosiba utrzymywał najpierw, iż w okresie zaledwie kilkunastomiesięcznej pracy w Wydziale IV prowadził pracę operacyjną z czwórką TW. Byli to "Nobil", "Chart", "Anna" i "Łukasz" - czyli Andrzej Przewoźnik. 15 lat później, gdy jego wypowiedzi skonfrontowano z zeznaniami innych pracowników tegoż Wydziału, Kosiba drastycznie obniżył statystykę swych osiągnięć zawodowych i przyznał, że prowadził tylko jednego TW oraz że nie był nim Andrzej Przewoźnik. Ostatecznie sędziowie V Wydziału Lustracyjnego Sądu Apelacyjnego w Warszawie w orzeczeniu z 29 listopada 2005 r. stwierdzili, iż wcześniejsze oświadczenia, w których Kosiba przedstawiał Przewoźnika jako TW, "nie polegają na prawdzie, a zostały sporządzone wyłącznie dlatego, aby ich autor osiągnął w tamtym okresie prywatne, wymierne korzyści". Major Józefkowicz mógłby dodać przy tej opinii: "Osiągnął zgodnie z obowiązującymi przepisami". Sygnalizowane przykłady świadczą, jak wielkiej ostrożności trzeba przy interpretowaniu esbeckich raportów, jeśli nie chce się równać do poziomu intelektualnego ich autorów. Trzeba wyzbyć się prostych, czarno-białych schematów, aby ukazać złożoną prawdę o tamtym okresie. Łatwiej jest demonstrować styl Katona niż wrażliwość sumienia. Tymczasem szacunek dla prawdy trzeba łączyć z szacunkiem dla człowieka. Niestety, w ostatnich polskich dyskusjach widać źle ukrywane pragnienie, by za wszelką cenę dołożyć pomówionemu i wykazać, że najnowszą historię Polski tworzyli głównie agenci.
W starożytnym mieście Ptolemais na wybrzeżu Morza Śródziemnego.
W walkę z żywiołem z ziemi i powietrza było zaangażowanych setki strażaków.
Wstrząsy o sile 5,8 w skali Richtera w północno wschodniej części kraju.
Policja przystąpiła do oględzin wyciągniętej z morza kotwicy.
Ogień strawił tysiące budynków na obszarze ok. 120 km kw., czyli powierzchni równej San Francisco.