O prawdzie i fikcji w mediach i polityce z Markiem Kochanem rozmawia Piotr Legutko.
Coraz więcej ludzi ucieka do sieci.
Ale przecież tam jest to samo, telewizje mają swoje odnogi internetowe, ludzie przesyłają sobie linki do gotowych newsów. Dodatkowo mamy zatarcie statusu informacji, tekst promocyjny jest zrównany z recenzją, opinie osoby kompetentnej i przypadkowej czyta się łącznie, na tych samych prawach. W realnym świecie czym innym jest jednak ocena eksperta i emocja anonimowego czytelnika. Zresztą bywa i tak, że emocje wyrażane na forach nie są bezinteresowne, to są często ludzie, którym płaci się za to, by pisali dobrze o swoich i źle o cudzych produktach. A jeśli ktoś robi na odwrót, bywa obiektem ich zmasowanego ataku. Ktoś naiwny może brać te gorące spory serio, bo nie wie, że część hejterów to najemnicy, a popularny bloger ma umowę z firmą, by chwalił jej produkty, a ganił konkurencyjne.
Ale może też robić to ze szczerego serca.
Tak. Jednak tego właśnie nie wiemy. Żyjemy w świecie, w którym otacza nas fikcja i tylko dzięki znajomości pewnych mechanizmów możemy zbliżyć się do rozstrzygnięcia, kto mówi prawdę, a kto gra. Mówię „my” w pełni świadomie, bo do tej akurat wspólnoty się zaliczam .
Ktoś te mechanizmy konstruuje, ktoś ich używa. Kto to jest – to pytanie najbardziej intryguje?
Jest taka koncepcja, która mówi o zjawisku orkiestracji mediów. To znaczy, że nie ma jednego dyrygenta, ale gra orkiestra, bo media się do siebie dostrajają, ujednolicają przekaz. W mojej książce ten mechanizm jest napędzany kilkoma silnikami: jednym jest bohater, który chce się wylansować, zwrócić na siebie uwagę, drugim stacja, która to nadaje, bo chce mieć oglądalność i sprzedawać reklamy. Jest też odbiorca, który grę podejmuje, bez niego by się nie udała.
Ale kto panuje nad tą grą?
Jest tak jak w zabawie w kamień, nożyce, papier. Wszyscy się w jakimś stopniu trzymają w szachu. Każdy ma pewien wpływ na bieg wydarzeń, ale nie całkowity. Wszyscy są w stanie jakiejś dziwnej symbiozy. Wszyscy współpracują, choć każdy ma inny cel.
Jest jeszcze kreator rzeczywistości, ktoś na tylnym siedzeniu. W Pańskiej powieści to „trener behawioralno-narracyjny”, który nakręca bohatera.
Są ludzie, którzy manipulując zarówno bohaterem, jak i stacją, a nawet do pewnego stopnia publicznością, mogą rzeczywistość inscenizować. Ale również ci kreatorzy nie mają władzy absolutnej. Odchodząc od książki, a wracając do rzeczywistości – czy Krzysztof Rutkowski był kreatorem historii Katarzyny W.? Do pewnego stopnia tak, bo inscenizował niektóre sytuacje, skłonił ją do zeznań, które potem upublicznił. Ale przecież nie miał kontroli nad całym tym spektaklem. Miał część władzy, ale nie była to władza absolutna.
Jest taka teoria, że polską polityką rządza doradcy medialni, tacy jak Igor Ostachowicz czy Marek Kochan.
Doniesienia mediów na mój temat proponuję traktować z dużym sceptycyzmem. Na pewno mam władzę niemal absolutną jako pisarz, autor powieści: mogę wymyślać historie i bohaterów, kierować ich losami. Ale poza światem fikcji, w świecie realnym jest to o wiele bardziej skomplikowane. Także w polityce. Jakikolwiek demiurg nie brałby się za doradzanie politykom, jego rola była tylko taka i aż taka, jak wymyślonej przeze mnie w książce postaci terapeuty. Pełnej kontroli nie ma nikt. Podam przykład spektaklu pokazywanego niedawno w mediach. Nazwijmy go roboczo „Klocki w Płocku”. Premier odwiedza zwykłą rodzinę w Płocku, układa z dzieckiem na dywanie klocki. Ktoś to wymyślił, przeprowadził, ale przecież nie miał wpływu na to, jak to przedstawienie zostanie odebrane. Ten akurat spektakl nie pomógł premierowi, być może nawet niechcący obnażył naturę tej władzy, zajmującej się niepoważnymi sprawami, uciekającej od realnych problemów. Pokazuje to, jak daleko naprawdę sięga władza demiurga.
W sieci zestawiano zdjęcia Tuska z klockami i Kaczyńskiego na Majdanie z podpisem: „Nie róbmy polityki, bawmy się klockami”. Na ile polityka jest dziś spektaklem?
Na pewno teatralizacja pomaga rządzić, kształtować pożądany wizerunek władzy, narzucać korzystne dla niej interpretacje zjawisk. Być może bez teatru nie ma żadnej władzy. Ale jeśli jakiś polityk myśli, że samymi spektaklami może zastąpić rządzenie, ulega złudzeniom. Istnieją granice pijaru. Jak się podnosi podatki, to można oczywiście zainscenizować podanie tej wiadomości, można ją czymś przykryć, ale i tak jej ostateczny wpływ będzie bardzo realny. Tu się kończy spektakl. Tak samo jest z bezrobociem czy długiem publicznym, który naprawdę trzeba spłacać. Polityka może być steatralizowana, ale nadal wszystko odbywa się w realnej przestrzeni, w realnym świecie. Nawet ludzie, którzy dali się uwieść spektaklowi, w pewnym momencie brutalnie zderzają się z rzeczywistością. Napisałem kiedyś o tym sztukę pt. „Szczęście Kolombiny”. Commedia dell’arte jest gatunkiem, który dobrze pasuje do współczesności, odsłania jej naturę.
Zaczęliśmy naszą rozmowę od zacierania granic między fikcją a rzeczywistością. Czy dziś w mediach łatwiej zdekonspirować takich Fakirów z Ipi niż w czasach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”?
Nie jest łatwiej, bo na przykład w internecie granica między fikcją a rzeczywistością jest często całkowicie zatarta. Nie mamy żadnej pewności, czy opisywane tam zjawiska i osoby istnieją naprawdę. I nie zawsze można to sprawdzić. Czy trudno stworzyć fikcyjny profil na Facebooku? Hasło w Wikipedii też może opisywać fikcję. Poza tym takie byty jak Fakir z Ipi są wciąż bardzo użyteczne, zwłaszcza gdy nie ma z czego zrobić czołówki, a ludzie zaczynają się nudzić. Warto choćby prześledzić fenomen powracającego co jakiś czas na łamy tabloidów potwora, tak zwanej Czupakabry, która napada na siedliska ludzkie i zjada kozy. Ten sam fabularny schemat występuje w różnych odmianach tej historii. W meksykańskim horrorze, w gazetowych artykułach. Ale czy ktoś kiedyś widział Czupakabrę? Czy ci, którzy o tym mówią, to prawdziwi ludzie, czy postacie wymyślone przez scenarzystów horroru lub dziennikarzy z tabloidów? Ja wybrałem Fakira z Ipi, by opisać takie historie, bo paradoksalnie on jest jednocześnie i fikcyjny, i prawdziwy, ujawnia tę dwoistość, to napięcie. To mnie zainspirowało, zobaczyłem w tej postaci wszystkie zjawiska, o których rozmawiamy. Fakir z Ipi jest dla mnie metaforą współczesnego dyskursu medialnego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.