Specjalnie dla Was obejrzeliśmy film Kod da Vinci. Po to, abyście nie musieli
w kinie marnować czasu i pieniędzy.
Opinie internautów
No i byłem na tym filmie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się jakiegoś ambitnego dzieła. Przed projekcją rozdawano "Stanowisko Przewodniczącego Rady Naukowej Konferencji Episkopatu Polski w sprawie powieści "Kod Leonarda da Vinci". Na sali było pełno ludzi. Rozpoczął się film. Film, który nużył. Pomijając kwestie historyczne i teologiczne fabuły, należy przyznać, że fabuła jest kiepska. Tak, jakby napisał ją nastolatek z liceum. Główni bohaterowie "podkładają się" pod rozwiązania zagadek. W sposób wręcz toporny jest pokazane, że z każdą zagadką dadzą sobie oni radę. Nic nie dały próby "uwierzytelnienia" Langdona poprzez ukazanie jego fobii wyglądało nad wyraz sztucznie. Wyglądało to tak, jakby trzeba było go czymś uwiarygodnić. Niestety, pomysł się tutaj nie udał. Nieścisłości fabularne wyrastały jedna po drugiej. Banał gonił banał. Co do ról aktorskich. Trudno było uwierzyć, że oscarowy i tak wpływowy aktor, jakim jest Tom Hanks, zagrał tak sztywnie. Hanks jest przecież aktorem o niesamowitym talencie. Oglądanie takich filmów z jego udziałem jak "Filadelfia" czy "Forrest Gump" to czysta przyjemność. Tutaj wyszedł bardzo sztywnie. Audrey Tautaou lepiej wychodzi w rolach spokojniejszych. Tutaj jej postać wyglądała tak, jakby grała osobę lekko rozhisteryzowaną. Jean Reno mógł się w ogóle nie pokazywać, ale nie dlatego, że źle zagrał (bo zagrał w miarę dobrze), ale dlatego, że wciśnięto go w stereotyp amerykańskiego myślenia o Francuzach. Ian McKellen zagrał chyba tutaj najlepiej z wszystkich. McKellen udowodnił już wiele razy, a szczególnie przy okazji "Władcy Pierścieni", że jest aktorem świetnym.
Wyraźnym plusem filmu były elementy techniczne takie jak: muzyka, zdjęcia, scenografia i efekty specjalne. Tutaj trzeba przyznać, że autorzy spisali się nieźle. Szczególną dbałość wykazał Hans Zimmer, który skomponował bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową. Efekty specjalne i zdjęcia bardzo ładnie współgrają w scenach retrospektywnych. Tu trzeba przyznać, że są one zrobione dobrze.
W końcu należy ocenić reżyserię i scenarzystę. Goldsman i Howard nie nadają się do tego typu fabuły. Zrobili film, który jest podobno bardzo wierną adaptacją książki. I tu niestety dali plamę. Jeśli bowiem scenariusz poszedł w kierunku książki, to należy stwierdzić, że książka musi być totalnym gniotem. Jest też inne wyjście: to co nadaje się do książki, nie nadaje się na taśmę filmową; inaczej mówiąc: język książki jest inny niż język filmu i pewnych rzeczy przerzucać na film po prostu nie można. Howard i Goldsman są świetnymi fachowcami: pokazali to chociaż w "Pięknym umyśle". Howard raczej nie nadaje się na film o teoriach spiskowych (chociaż "Piękny umysł" zawierał mały procent tego, ale nie o to w nim chodziło). Lepszym reżyserem mógłby być Oliver Stone.Podsumowując. Film mimo dobrej oprawy technicznej nie broni się pod względem fabularnym czy pod względem budowy postaci. Fabuła i postacie są zarysowane niechlujnie. Przypuszczam jednak, że raczej wina leży po stronie autora niż scenarzysty. Scenarzysta jednak popełnił ten błąd, że zbytnio zaufał Brownowi. W końcu wyszedł film nudny, schematyczny, bez polotu, w którym z góry wiadomo, co się stanie. Nie polecam.
Paweł