Mam spokojną pewność, że jeśli coś z prywatnych natchnień odrzucę w imię wierności Kościołowi, a będzie pochodziło od Ducha Świętego, to znajdzie On sposób, by tę prawdę przekazać mi inaczej.
W ubiegłym tygodniu opublikowano w internecie tekst referatu bpa Andrzeja Czai, wygłoszonego podczas XXVI Sympozjum dla księży rekolekcjonistów, ojców duchownych i spowiedników kapłańskich w styczniu br. Referat wzbudził sporą dyskusję, znajdując i obrońców i bardzo gwałtownych przeciwników. Myślę, że warto do niego podejść z uwagą, bo wskazuje na ważny problem, nawet jeśli w niektórych wątkach budzi sprzeciw.
Bp Czaja zauważa m.in. "zalew objawień prywatnych, które się nadmiernie wartościuje, magię wiary w cudowną przemianę rzeczywistości ziemskiej, połączoną z odnową mesjanizmu polskiego, dziwne praktyki w sferze obrzędowości (...), czerpanie z demonologii afrykańskiej (...), sprowadzanie chrześcijaństwa do poziomu terapii" czy "częste lekceważenie nauczania Magisterium Kościoła i przepisów liturgicznych". To nie są kwestie błahe. I nie ma znaczenia, na ile jest to margines, na ile zjawisko powszechne. Przede wszystkim zadaniem liderów wspólnoty jest takie jej prowadzenie, by pozostała w centrum Kościoła.
Czy bezpośredni, niezapośredniczony kontakt z Bogiem jest czymś wyjątkowym, czy może jest możliwy dla każdego? Jestem skłonna zgodzić się z o. Badenim, który mówił, że doświadczenia mistyczne są dziś coraz częstsze. Niemniej: nadal są szczególnym Bożym darem. Darem, który ma doprowadzić człowieka do bliskości z Nim na drodze zwyczajnej. Jakie mam narzędzie w tym rozeznawaniu? Jest nim Kościół i jego nauczanie. Nigdy inaczej. Nawet w objawienia prywatne uznane przez Kościół katolik nie jest zobowiązany wierzyć. One nie wnoszą niczego nowego do Objawienia, zawartego w Tradycji i Piśmie świętym. Każda próba dodawania jest dowodem na ich nieautentyczność. Ta sama zasada dotyczy tego, co mnie osobiście Bóg objawia. Jeśli to Duch Święty, będzie w zgodzie z Kościołem. I będzie do tej zgody prowadził. (Na marginesie: to także przyczynek do zastanowienia się, jak jako katolicy reagujemy na powtarzane z prorockim uporem wezwania papieża. Czy nie coraz większą zatwardziałością serca? Ale to dygresja...)
"A jeśli [Duch Święty] przyjdzie inaczej niż dotąd? Co wtedy? Odrzucisz Go, bo nie jesteś przyzwyczajony do formy, jaką wybrał?" - pytał kilka dni temu w komentarzu Marcin Jakimowicz. I właściwie trzeba by mu przyznać rację, ale... Właśnie: ale. Bo odpowiedź brzmi: nie, nie odrzucę. Nie chcę odrzucić. Ale muszę mieć pewność, że to Duch Święty. Nie moje pragnienia, oczekiwania i marzenia. Nie pokusa szatańska. Mam spokojną pewność, że jeśli coś z prywatnych natchnień odrzucę w imię wierności Kościołowi, a będzie pochodziło od Ducha Świętego, to znajdzie On sposób, by tę prawdę przekazać mi inaczej. W taki sposób, bym miała pewność, że od Niego pochodzi.
"To sytuacja, o której mówi Jezus w Ewangelii w obrazie kąkolu posianego na dobrym polu. Stąd nie chodzi o piętnowanie, ale odsłanianie tego co chore i o cierpliwe uzdrawianie; nazywanie schorzeń po imieniu, bez arbitralnego potępiania. Potrzeba zatem solidnego zbadania różnorakich zjawisk i ich form, zdiagnozowania ich i zaopiniowania" – kończy swój referat bp Czaja. Bardzo cenna wydaje mi się w tym kontekście wypowiedź ks. Grzegorza Strzelczyka na FB, którą (za zgodą autora) przywołuję poniżej:
„Wpływy ruchów ewangelikalnych są ewidentne. Jednak myślę, że w diagnozując problem, trzeba zejść o poziom głębiej. Do pytania co stanowi o popularności tego typu duchowości. I myślę, że w tle jest ponowoczesna nieufność do chrześcijaństwa instytucjonalnego (dużych wyznań chrześcijańskich). A to oznacza też w praktyce ignorowanie doktryny wypracowanej przez te Kościoły na bazie Objawienia, na rzecz bezpośredniego doświadczenia. To wygląda na odżycie gnozy, z jej akcentem na rolę duchowego oświecenia, lidera, który je przeżył i eklektyzmem.
Pytanie zatem, czy określenie "pentekostalizacja" jest dobrze dobrane. Bo jednak Kościół wyszedł (także) z Pięćdziesiątnicy. Jest z istoty pentekostalny. Sporo wysiłku kosztowało w XX wieku rekompensowanie niedostatków wrażliwości pneumatologicznej w Kościele katolickim... Moim zdaniem dobór nazwy do zjawiska jest fatalny i będzie miał nieciekawe skutki. Proponuję np. w zamian termin "gnostycyzacja". Ale obawiam się, że jest już za późno i termin poszedł w świat.
Odsunięcie na bok wymiary doktrynalnego, związanego z sukcesją apostolską (albo szerzej: tradycją), który - przypomnijmy - służy także do tego, by w świetle objawienia moderować naturalną potrzebę religijną człowieka, powoduje, że to atawistyczna potrzeba religijna staje się miarą. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, jak tendencja do dualistycznego rozumienia rzeczywistości (opozycja i walka duchów dobrych i złych), obłaskawiania sił duchowych za pomocą praktyk rytualnych (magicznych), wiara w magiczne moce osób (zwłaszcza ich zdolność do bycia medium - przekazywania przesłań duchów czy bóstw), miejsc, przedmiotów itd. oraz traktowanie bóstwa jako siły, którą trzeba/można skłonić do określonych działań mających na celu dobrobyt mój i mojego plemienia (i niepowodzenie konkurencji).
Moim zdaniem to rozszerzenie perspektywy jest konieczne, żeby nie stracić z oczu negatywnych skutków gnostycyzacji pojawiających się poza nurtem wyraźnych wpływów - np. w rozprzestrzeniającym się bezkrytycznym podejściu do objawień prywatnych, silnym akcencie na autorytecie liderów (w niekoniecznie pentekostalnych wspólnotach) itd.”
Ten tekst chyba komentarza nie potrzebuje. Bardzo warto wziąć go sobie do serca.
***
Gdyby ktoś chciał poszerzyć swoją wiedzę, warto przeczytać dwa teksty, wspomniane w referacie bpa Andrzeja Czaji:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.