Czy Belgia przestanie być jednym z nielicznych krajów, gdzie udział w wyborach jest nie tyle prawem, ile obowiązkiem obywateli? Flamandzcy liberałowie przekonują, że czas skończyć z anachronicznymi przepisami z XIX wieku, narzucającymi obowiązek głosowania.
Propozycja liberałów, wspieranych w tej sprawie przez część niderlandzkojęzycznych chadeków, sprowadza się do zmiany konstytucji, głoszącej, że "głosowanie jest tajne i obowiązkowe". Przepis wprowadzono w 1893 roku, by upowszechnić ideę głosowania wśród niewykształconych warstw społeczeństwa. A także, by np. nie pozwolić pracodawcom na odebranie robotnikom prawa do udziału w wyborach poprzez zatrzymanie ich w pracy.
Liberałowie przekonują jednak, że XIX-wieczne przepisy nie przystają do realiów XXI wieku. "Przez 120 lat społeczeństwo nieco się zmieniło" - powiedział w mijającym tygodniu lider liberałów Alexander De Croo. Jego partyjna koleżanka Hilde Vautmans dodała: "Nieuczestniczenie w wyborach to także wybór. W systemie wyborczym, który daje obywatelom prawo decydowania, czy chcą czy nie chcą pójść do urn, partie muszą zdobyć się na większy wysiłek, by przekonać wyborców. I konieczność przekonania obywateli, by poszli zagłosować, wzmacnia legitymację wybranych".
Liberałowie deklarują, że są za tym, by dać obywatelom rzeczywiste prawo wyboru, ale za ich postulatem mogą się kryć interesy polityczne - nieprzypadkowo konkurencyjne partie, czyli socjaliści i Zieloni, są zniesieniu obowiązku wyborczego przeciwne w obawie, że stracą swój elektorat. Liberałowie, na których głosują zwykle lepiej wykształceni i zaangażowani społecznie wyborcy, nie musieliby się tego obawiać.
Ale przeciwna jest także część politologów, którzy straszą perspektywą frekwencji na poziomie 30-40 proc., jak w niektórych europejskich krajach. Cóż warte jest wtedy - pytają - zwycięstwo kandydata, który uzyskał ponad połowę głosów, skoro i tak nie może on powiedzieć z czystym sumieniem, że popiera go większość obywateli? Tam, gdzie głosowanie jest obowiązkowe, wynik jest rzeczywiście reprezentatywny dla całego społeczeństwa - argumentują.
I rzeczywiście: w Belgii obowiązek głosowania gwarantuje we wszystkich wyborach frekwencję nie mniejszą niż 90 proc. Zwykle mobilizację Belgów tłumaczy się grzywnami grożącymi za złamanie obowiązku głosowania: 25-50 euro i nawet kilka razy więcej, plus dodatkowo pozbawienie praw publicznych w przypadku recydywy. Okazuje się jednak, że kary grożą Belgom tylko na papierze: władze ujawniły ostatnio, że od 2003 roku żaden obywatel królestwa nie został pociągnięty do odpowiedzialności za nieuczestniczenie w wyborach, gdyż prokuratura nie chce dodawać pracy sądom, które i tak nie radzą sobie z natłokiem spraw.
Poza Belgią jedyne kraje Unii Europejskiej, gdzie głosowanie jest obowiązkowe, to Grecja i Luksemburg.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.