Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod kierownictwem szefa MSWiA Jerzego Millera rozpoczęła w piątek tuż po 10.00 konferencję, na której prezentuje raport o okolicznościach i przyczynach katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r.
Podczas lotu do Smoleńska, jak stwierdza raport, wpływ na postępowanie załogi miały także: brak jednorodnej informacji o pogodzie w Smoleńsku i reakcja zaskoczenia na wiadomość o rzeczywistych warunkach atmosferycznych; niewystarczający poziom współpracy załogi; osobowości dowódcy statku powietrznego – "wysoki poziom inteligencji i współtowarzysząca jej duża skłonność do improwizacji".
"Tym ostatnim czynnikiem można tłumaczyć zachowanie dowódcy statku powietrznego, polegające przede wszystkim na liczeniu na własne możliwości i umiejętności, a także mające związek z niewystarczającym doświadczeniem załogi, czego dowódca musiał być świadomy" - stwierdza raport.
11:39
Kontroler z wojskowego Okęcia zbyt późno przekazał meteorologowi z Okęcia informację o pogodzie w Smoleńsku, którą dostał od załogi Jaka-40 - stwierdza raport komisji Millera. Gdyby załoga Tu-154 miała ją, mogłaby zawrócić lub lecieć na lotnisko zapasowe - dodano.
Raport podkreśla, że kontroler Wojskowego Portu Lotniczego na Okęciu miał obowiązek zbierania informacji o stanie pogody od załóg samolotów i przekazywania ich dyżurnemu meteorologowi lotniska.
10 kwietnia ok. godz. 5.45 kontroler zdający dyżur otrzymał od załogi samolotu Jak-40 telefoniczną informację o lądowaniu na lotnisku w Smoleńsku: "60 na 2 kilometry". O godz. 6.32 kontroler, który przyjął dyżur, przekazał tę informację dyżurnemu meteorologowi lotniska Warszawa Okęcie. "Zbyt późne przekazanie przez kontrolera informacji od załogi samolotu Jak-40 opóźniło działania Centrum Operacji Powietrznych" - głosi raport.
Według niego personel centrum hydrometeorologicznego sił zbrojnych zaalarmował COP dopiero po otrzymaniu ok. godz. 6.20 depeszy z wynikami pomiarów stacji synoptycznej Smoleńsk południowy z godz. 6.00 (mgła 500 m, niebo niewidoczne), czyli ok. 30 min po otrzymaniu informacji od załogi samolotu Jak-40.
Zdaniem raportu do godz. 5.45 Tu-154M był jeszcze w przestrzeni powietrznej RP i była możliwość nawiązania z załogą łączności radiowej przez polską służbę kontroli ruchu lotniczego. Po godz. 5.45 informacja ta mogła być przekazana załodze samolotu za pomocą np. telefonu satelitarnego.
"Gdyby dowódca samolotu Tu-154M otrzymał informację o warunkach panujących na lotnisku Smoleńsk północny podczas lądowania samolotu Jak-40, mógłby podjąć decyzję o powrocie na lotnisko startu lub kontynuowaniu lotu na lotnisko zapasowe albo na docelowe po poprawie warunków atmosferycznych" - stwierdza raport.
Dodano, że o godz. 6.14 załoga Tu-154M (już w przestrzeni powietrznej Białorusi) otrzymała informację o warunkach lotniska w Smoleńsku poniżej dopuszczalnych warunków minimalnych - samolotu, załogi i lotniska. "Po otrzymaniu tej informacji dowódca samolotu podjął decyzję o kontynuowaniu lotu na lotnisko docelowe" - dodano.
11:41
Według komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej, istniejące w 2010 r. przepisy lotnicze zapewniały możliwość bezpiecznego wykonania lotu Tu-154M.
"Trzeba wyraźnie powiedzieć, że istniejące w roku 2010 przepisy lotnicze zapewniały możliwość bezpiecznego wykonania tego lotu. To nie dlatego załoga się rozbiła, że przepisy były złe, tylko dlatego, że po prostu nie przestrzegała ustaleń w nich zwartych" - mówił pilot cywilny Wiesław Jedynak, przedstawiając multimedialną prezentację lotu.
"Sama decyzja o podejściu do minimalnej wysokości zniżania nie jest niczym ryzykownym, to jest rzecz przewidziana przepisami, gdy wykona się ten manewr prawidłowo, margines bezpieczeństwa jest zachowany. (...) To nie drzewo było za wysokie, a samolot był w miejscu, w którym być nie powinien" - dodał.
Zdaniem Jedynka, brak skutecznego nadzoru nad procesem szkolenia doprowadził do "kardynalnego błędu". Załoga niesłusznie posłużyła się wysokościomierzami radiowymi, źle obsługiwała urządzenie TAWS, zakładała możliwość odejścia na drugi krąg w automacie.
Członek komisji podkreślił także, iż kontroler ze Smoleńska błędnie informował załogę o jej położeniu. "Dodatkowo w sytuacji, gdy samolot niebezpiecznie przeciął ścieżkę zniżania i zaczął zbliżać się do ziemi, kontroler strefy lądowania nie przerwał tego manewru, nie nakazał przejścia do lotu poziomego i odejścia na drugie okrążenie. On to zrobił zdecydowania za późno" - powiedział.
11:43
Kontroler mówił "na ścieżce i na kursie", gdy samolot na nich nie był
Zarówno wtedy, gdy samolot Tu-154M był powyżej ścieżki i obok kursu, jak i wtedy, gdy był poniżej ścieżki, kontrolerzy informowali załogę, że samolot jest na ścieżce i na kursie - stwierdziła polska komisja badająca przyczyny katastrofy smoleńskiej.
Prezentując tę część raportu członek komisji Wiesław Jedynak (pilot cywilny) analizował działanie załogi Tu-154M lecącego 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska w ostatnich minutach lotu. Wskazał na kilka kluczowych momentów w korespondencji załogi z kontrolerami. Pierwszy - to 10 km od progu lotniska, drugi to 6 km, gdzie ustawia się pierwszą radiolatarnię lotniskową.
Jak mówił Jedynak, gdy samolot był w odległości 10 km od progu lotniska, znajdował się zdecydowanie powyżej ścieżki zniżania. "Dobrze wyszkolony kontroler jest w stanie to stwierdzić" - skomentował Jedynak. Poinformował, że z ustaleń komisji wynika, iż mimo to kontroler przekazał załodze: "dziesiąty kilometr, na ścieżce i na kursie". Tymczasem załoga - według Jedynaka - najwyraźniej nie usłyszała informacji kontrolera, że jest na 10-tym kilometrze i nie rozpoczęła zniżania.
"Później kontroler mówi: +odległość: ósmy kilometr, na ścieżce i na kursie+. Tymczasem samolot był 120 metrów powyżej ścieżki i 65 metrów na lewo od kursu. Odchylenia nie mieściły się w granicach tolerancji" - powiedział Jedynak. Według komisji, załoga zaczęła zniżanie końcowe na siódmym kilometrze, tak że na kilometrze szóstym - gdy samolot osiągnął pierwszą radiolatarnię - był na wysokości 420 metrów względem poziomu lotniska (o 120 m za wysoko) i 125 m na lewo od kursu. "Tymczasem kontroler mówi: jesteście na ścieżce i na kursie" - zauważył Jedynak.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.