Himalaista złamał elementarne zasady - czytamy w raporcie PZA po tragedii na Broad Peak. Adam Bielecki broni się twierdząc, że zrobiono z niego kozła ofiarnego. Jednak całość przebiegu wyprawy, pomimo pewnych uchybień, była przygotowana dobrze.
Kiedy 5 marca Adam Bielecki, Artur Małek, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka jako pierwsi ludzie zima stanęli na szczycie Broad Peak (8047 m. n. p. m.) wielu z nas wstrzymało oddech. Nie tylko ze względu na wejście, ale przede wszystkim dlatego, że już kilka godzin później okazało się, iż Kowalski i Berbeka mają poważne problemy z zejściem. Niestety, obaj zostali na Broad Peaku na zawsze.
Po tragedii rozpętała się burzliwa dyskusja na temat himalaizmu jako takiego, ale też ewentualnych błędów popełnionych przez członków ekspedycji w zakresie bezpieczeństwa. Szybko pojawiły się ostre oskarżenia pod adresem dwóch ocalałych wspinaczy, kierownika wyprawy Krzysztofa Wielickiego i szefa programu Polski Himalaizm Zimowy Artura Hajzera. Polski Związek Alpinizmu powołał specjalną komisję, która miała zbadać przyczyny wypadku. Dziś znamy już raport komisji PZA.
Raport nie wnosi zastrzeżeń do samej akcji przed atakiem na szczyt. Pozytywnie oceniony został proces przygotowania wyprawy oraz dobór jej uczestników. Jednak ustalenia zespołu w składzie Anna Czerwińska, Bogdan Jankowski, Michał Kochańczyk, Roman Mazik i Piotr Pustelnik wskazują na szereg błędów podczas akcji szczytowej. Brak taktyki wejścia, utrata kontaktu wzrokowego i rozdzielenie członków wyprawy to najpoważniejsze zarzuty pod adresem himalaistów.
Zabrakło jednoznacznie ustalonej taktyki ataku szczytowego i odpowiedzialność za to ponosi zarówno kierownik (Krzysztof Wielicki) jak i pozostali wspinacze.
Fatalne w skutkach okazało się zbyt późne rozpoczęcie ataku, pomimo, iż kierownik naciskał w rozmowie przez telefon satelitarny, aby twardo trzymać się ustalonej wcześniej godziny.
"Przebieg akcji szczytowej był daleki od optymalnego, a nawet daleki od poprawnego. Zespół wyszedł, naszym zdaniem, za późno. Zespół nie przygotował taktyki wejścia. Nie dołożono odpowiedniej staranności do jakości i pewnego funkcjonowania łączności radiowej (nie używano w bazie skutecznej anteny masztowej). Zespół poruszał się zbyt wolno, jak na warunki i trudności drogi. Zespół nie reagował na te opóźnienia decyzją wycofania się z ataku szczytowego, milcząco je akceptował. Zespół rozdzielił się przed wejściem na wierzchołek i nie próbował połączyć, kiedy to jeszcze było możliwe" - czytamy w raporcie.
Komisja wyjaśniająca przyczyny wypadku bardzo ostro oceniła tez postawę Adama Bieleckiego, który samodzielnie podjął decyzje o odłączeniu się od reszty zespołu tracąc kontakt wzrokowy z pozostałymi himalaistami. Było to rażące złamanie zasad zalecanych przez Polski Związek Alpinizmu. Po dotarciu do obozu IV na wysokości 7400 m. Bielecki zamiast czekać na ewentualny powrót Berbeki postanowił zejść do bazy, pomimo, że warunki pogodowe tego nie wymuszały.
"W pełni świadome zignorowanie przez Bieleckiego i Małka zasady kontaktu wzrokowego lub radiowego z resztą zespołu, uznajemy za fundamentalny błąd i złamanie podstawowej zasady etyki alpinistycznej. Należy podkreślić, że zasada utrzymywania kontaktu wzrokowego była wyraźnie definiowana w PHZ jako obowiązująca" - czytamy w raporcie.
Znacznie łagodniej oceniono zachowanie Artura Małka. Skrytykowano co prawda jego odmowę schodzenia wspólnie z Berbeką, ale pozytywnie oceniono jego aktywną postawę w poszukiwaniu zaginionego wspinacza po dotarciu do obozu IV.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.