Najważniejsze polskie zadanie na dziś, to dobre stosunki z sąsiadami, nawet z
tak trudnymi jak Rosja - mówi KAI prof. Władysław Bartoszewski.
KAI: Niektórzy mówią, że książka Grossa przyczyniła się do regresu relacji polsko-żydowskich. Czy Pan się zgadza z taką opinią?
- Tego na pewno nie chcą sami Żydzi, przede wszystkim ci zrzeszeni w organizacjach politycznych, społecznych i religijnych. Nie chcą tego Żydzi w diasporze i w samym Izraelu. Izrael postrzega Polskę jako sojusznika, wroga terroryzmu, gotowego do współdziałania. Izrael również wie, że żadne inne państwo UE nie jest tak mu przychylne jak Polska. U nas nie ma żadnego proislamskiego i antyizraelskiego lobby. Kiedy odbywają się demonstracje przeciwko wojnie w Iraku, to w Polsce przychodzi na nie sto osób, a w Paryżu po kilkanaście tysięcy. Izraelczycy doskonale o tym wiedzą. Wielu Żydów polskiego pochodzenia stara się o polskie paszporty. Z naszym dokumentem stają się obywatelami UE.
KAI: Pan Profesor podczas kampanii wyborczej cały swój autorytet złożył na szali Platformy
Obywatelskiej. Minęły 3 miesiące. Czy nie jest Pan rozczarowany?
- Nie, wprost przeciwnie!
KAI: Jak to można uzasadnić?
- Rozczarowanie następuje wtedy, kiedy zawiedziono oczekiwania. Część wyborców przystępuje do wyborów z wyolbrzymionymi wyobrażeniami, a potem jest rozczarowana. Ja nie jestem rozczarowany, ponieważ nie oczekiwałem cudów. Oczekiwałem natomiast generalnej zmiany stylu rządzenia, zmiany postawy rządzących do ludzi. Oczekiwałem zakończenia planowego dyfamowania narodu polskiego jako narodu głupców, który przez 18 lat niczego dobrego nie zrobił.
Przez dwa lata rządów PiS byliśmy świadkami samobiczowania, opluwania i dołowania społeczeństwa. Nieprawdopodobnego zohydzania Polski i naszych polskich możliwości: umiejętności, pracowitości i wyrzeczeń i zaangażowania, które wykazywali Polacy w ciągu tych 17 lat. Szukanie wszędzie zagrożenia przerastało stan odporności psychicznej zdrowo-rozsądkowo myślących obywateli. Z naciskiem chcę zwrócić uwagę że uprawnionych do głosowania było ok. 30 mln. obywateli, a 5/6 z nich nie poparła PiS.
KAI: Czy w „IV Rzeczpospolitej” nie dostrzegał Pan nic pozytywnego?
- Dostrzegałem, choć byłem w opozycji. Np. stosunek do tradycji historycznej rządu PiS był prawidłowy i mógłby zostać wsparty jeszcze większą ilością działań i projektów. Dodam, że minister kultury Kazimierz Ujazdowski, który zapoczątkował tę politykę, był moim kolegą w rządzie Buzka. A kiedy był w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, to utrzymywaliśmy stosunki na wielu polach. Podlegały mu trzy organizacje na czele których stoję: Międzynarodowa Rada Oświęcimska, Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i polski Pen Club. Na wielu polach współpracowaliśmy skutecznie. Dowodem jest chociażby zgoda Ujazdowskiego aby na mój wniosek, na czele Państwowego Muzeum Oświęcimskiego stanął młody i stosunkowo mało znany Piotr Cywiński. Ujazdowskiemu dałem słowo honoru, że to jest słuszne. Sprawdziło się!
KAI: Otrzyma Pan Profesor doktorat honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II. Z KUL-em był Pan związany przez ponad 10 lat. Jak ocenia Pan te lata?
- Zatrudnienie mnie na KUL było oryginalnym pomysłem ówczesnego dziekana Wydziału Nauk Humanistycznych prof. Jerzego Kłoczowskiego. Wniosek o zatrudnienie zatwierdził w 1973 r. senat uczelni i zostałem starszym wykładowcą na niepełnym etacie o kwalifikacjach trochę problemowych, gdyż nie miałem za sobą normalnej kariery akademickiej. Z drugiej strony nie było w tym nic wyjątkowego, gdyż na uczelniach państwowych zatrudniano osoby z podobną do mojej sytuacją, tyle że z całkiem inną biografią.
Historię najnowszą na KUL wykładał wtedy właściwie tylko prof. Ryszard Bender a zakres jego zainteresowań naukowych nie przekraczał końca I wojny światowej. Właściwie nikt tam nie zajmował się historią najnowszą: Polski niepodległej, lat okupacji, walki o niepodległość i czasów komunistycznych. Prof. Kłoczowskiemu zależało zatem, aby ktoś się zajął tym okresem dziejów.