Konflikt Episkopatu z intelektualistami katolickimi zagraża polskiemu Kościołowi - twierdzi publicysta Gazety Wyborczej Mirosław Czech.
W zamyśle autorów oświadczenie Prezydium Konferencji Episkopatu miało być zapewne pokazem siły tego grona i całego Kościoła. Wyszło jednak dokładnie na odwrót. Trudno o bardziej dosadny przykład słabości hierarchii, która po kilku publicznych wypowiedziach publicystów i Lecha Wałęsy uderzyła w wielki dzwon, wzywając do nowej obrony Częstochowy. Po wydarzeniach sprzed roku biskupi czują się tak niepewnie, że dla podbudowania swego autorytetu przywołują obrazy z czasów prześladowania Kościoła. Ks. Kazimierz Sowa próbował lać oliwę na wzburzone fale, tłumacząc, że "świeccy mają prawo zaznaczyć swoje miejsce w Kościele" ("Dziennik" z 14 kwietnia br.). Wyraził też zdziwienie, że Episkopat nie zdecydował się wydać podobnego oświadczenia, gdy "politycy dość jawnie podpowiadali, gdzie ma się mieścić siedziba Prymasa w Polsce, albo wykonywali dyplomatyczne gry wokół sprawy abp. Wielgusa" - a dziś, gdy nie ma "żadnych dowodów na jakąkolwiek interwencję tzw. czynników zewnętrznych w sprawę obsady takiego czy innego biskupstwa", biskupi sięgają po spiskową teorię dziejów. Zdaniem ks. Sowy hierarchowie mogą obawiać się podziału Kościoła na frakcje i pojawienia się „jakiegoś destrukcyjnego trendu na kształt niemiecko-austriackiego ruchu »My jesteśmy Kościołem «. Tymczasem zarówno poziom, jak i temperatura obecnej debaty medialnej wskazują co najwyżej na to, że świeccy od dłuższego czasu, podejmując kościelne tematy, chcą tylko wyraźniej zaznaczyć swoje miejsce we wspólnocie i jeśli już je upubliczniają, to raczej pod hasłem: »wszyscy jesteśmy Kościołem «. I chwała Bogu, bo w Kościele i dla jego dobra obawiać to się trzeba lizusów i karierowiczów”. Jednakże ks. Sowa, dyrektor TV Religia, nieco uprościł sobie zadanie. Świeccy nie są ewangelicznymi barankami prowadzonymi na biskupią rzeź. Język używany przez wielu katolików świeckich jest ostry jak brzytwa, pozbawiony niuansów i niepozostawiający miejsca na jakąkolwiek dyskusję. Aby się o tym przekonać, dość sięgnąć do zapisu debaty "O tym, co się wydarzyło 7 stycznia" (podczas niedoszłego ingresu abp. Wielgusa), którą na początku marca 2007 r. w Łopusznej prowadziło ponad dwudziestu intelektualistów i dziennikarzy katolickich. Debatę opublikował miesięcznik "Znak". Zbigniew Stawrowski, dyrektor Instytutu Myśli Józefa Tischnera, zagaił rozmowę mocnym akordem: „7 stycznia - jak w czasach pierwszej »Solidarności « - objawili się »oni «”. I zapytał: „Czy nie mamy tu do czynienia z pewną wspólnotą, która jest w gruncie rzeczy antykościołem albo »Kościołem Judasza «?”. Nie chodzi mi - mówił - wcale o zdradę dokonaną przed laty przez ks. Wielgusa. „Tu pojawiło się coś więcej. Pewna struktura, struktura zła albo - używając języka kościelnego - »cywilizacja śmierci «, śmierci duchowej”. Tadeusz Gadacz, przewodniczący Komitetu Nauk Filozoficznych PAN: "Wygląda to tak, jak (...) w trójczłonowej radzieckiej rakiecie kosmicznej. Żeby osiągnąć poziom chrześcijaństwa, trzeba odstrzelić... człowieczeństwo. A potem, żeby osiągnąć poziom władzy hierarchicznej, trzeba odstrzelić... chrześcijaństwo. I tak mamy wprawdzie hierarchię, ale nie mamy ani chrześcijaństwa, ani człowieczeństwa".
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.