Polityczne represje poprzedzają majowe referendum.
„W Burundi króluje krwawa dyktatura, a ludzie żyją w strachu” – tak sytuację w tym maleńkim afrykańskim kraju definiują biskupi i księża, którzy rozmawiając z agencją Fides prosili o zachowanie anonimowości w obawie o swe bezpieczeństwo. Polityczne represje poprzedzają majowe referendum, które ma doprowadzić do zmiany Konstytucji, tak by obecny prezydent mógł rządzić Burundi przez kolejne lata do 2034 roku.
Właśnie niechęć do oddania władzy przez Pierre’a Nkurunzizę, który już w 2015 roku złamał Konstytucję przedłużając swój mandat na kolejną trzecią kadencję zepchnęły ten kraj na krawędź wojny domowej. Poważny kryzys polityczny sprawił, że ponad 400 tys. Burundyjczyków schroniło się wówczas w krajach ościennych.
Kolejne miesiące to tylko zaostrzanie politycznego terroru. „Ludzie są zastraszani i siłą wpisywani na listy referendalne. Nauczycielom i studentom grozi się utratą pracy i możliwości dalszej nauki jeśli nie poprą zmiany Konstytucji” – donoszą źródła Fides. Informują ponadto o systematycznym uciszaniu opozycji. „Praktycznie każdego dnia znajdowane są ciała zabitych. Bywa, że w niewyjaśnionych okolicznościach tylko na ulicach Bużumbury ginie miesięcznie 40 osób. Kościół próbuje kłaść podwaliny pod dialog społeczno-polityczny i budować sprawiedliwość, jednak wszelkie wezwania do rozmów klasa rządząca puszcza mimo uszu” – informuje agencja Fides. Przestrzega, że jeśli wspólnota międzynarodowa nie wywrze bardziej zdecydowanego nacisku na prezydenta Nkurunzizę i jego popleczników majowe referendum może stać się zarzewiem kolejnej krwawej wojny w tym regionie Czarnego Lądu.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.