Zwolennicy i przeciwnicy prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka po raz kolejny starli się w czwartek w centrum Kairu. Premier zapowiedział śledztwo w sprawie zamieszek, w których zginęło w nocy ze środy na czwartek 6 osób, a 836 zostało rannych.
W czwartek rano wojsko po raz pierwszy od wybuchu zamieszek w ubiegłym tygodniu podjęło zdecydowane działania, by powstrzymać przemoc. Utworzono 80-metrową strefę buforową oddzielającą wrogie obozy wokół placu Tahrir, gdzie znajdują się przeciwnicy Mubaraka.
Mimo to w pewnym momencie zwolennicy Mubaraka przerwali kordon wojska i ponownie doszło do starć - obie strony zaczęły się obrzucać kamieniami. Żołnierze przy wsparciu czołgów odparli zwolenników Mubaraka, ale później w ciągu dnia poinformowano, że na placu Tahrir i w jego okolicach rozległy się strzały.
Premier Egiptu Ahmed Mohammed Szafik zaprosił ugrupowania opozycyjne w czwartek na rozmowy. Jak podała telewizja Al-Dżazira i inne źródła, na udział w rozmowach zgodziły się niektóre grupy, w tym liberalna partia Wafd, która działa legalnie.
Ofertę rozmów odrzucił jednak jeden z czołowych aktywistów opozycji egipskiej Mohamed ElBaradei i główna siła opozycyjna, działające nielegalnie Bractwo Muzułmańskie. Domagają się oni, by prezydent Mubarak najpierw ustąpił.
Szafik przeprosił też w czwartek za atak na przeciwników Mubaraka i obiecał śledztwo w tej sprawie. Zapewnił ponadto, że Kanał Sueski działa normalnie mimo zamieszek - poinformowała agencja AP.
Przeciwnicy Mubaraka oświadczyli, że zatrzymali 120 osób mających przy sobie dokumenty świadczące o ich związkach z policją lub partią rządzącą. Kamal Ismail z komitetu organizacyjnego antyrządowych protestów powiedział, że większość tych osób zatrzymano, gdy atakowały opozycyjnych demonstrantów.
Według najnowszych danych ministerstwa zdrowia Egiptu w nocnych starciach na placu Tahrir zginęło sześć osób a 836 zostało rannych.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.