Zamiast marszów i eventów może by tak w konkretnej parafii wziąć odpowiedzialność za przygotowanie?
Dyskusja o przygotowaniu do przyjęcia drugiego sakramentu chrześcijańskiego wtajemniczenia trwa. Pytania o metodę wracają jak bumerang. Przy jej okazji obnażane są inne braki duszpasterstwa i katechezy. Jeden z aktywnych w Sieci księży zwrócił niedawno uwagę na coś, co już dostrzega wielu duszpasterzy. „Problem jest – pisał – nie tylko w bierzmowaniu, po I Komunii też już jest luka.” Być może nie jest ona widoczna w dużych parafiach, gdzie naturalne przesuwanie się roczników w kierunku ołtarza sprawia, że dzieci starsze gdzieś „giną w tłoku”,. Natomiast w mniejszych wspólnotach luka jest coraz bardziej dostrzegalna. Do niedawna dzieci „ginęły” po komunii rocznicowej. Dziś, coraz częściej, „giną” po rozpakowaniu otrzymanych przy okazji prezentów.
Co zrobić, by te procesy powstrzymać? Odpowiedzi jednoznacznej nie ma. Jeżeli cokolwiek już wiemy, to jedynie w kwestii indeksów i wykuwanych na pamięć pytań. Jeden z duszpasterzy pisał przed kilkoma dniami: „Celem katechezy w parafii nie jest bierzmowanie, a wiara młodzieży. Zupełnie się nie sprawdza katecheza na wzór szkolny, zaliczanie modlitw na pamięć i zbieranie podpisów z praktyk religijnych (w jednej z diecezji tych praktyk jest 150)”. Czyż podobnie nie można powiedzieć o przygotowaniu do I Komunii? Jeśli zaś celem nie jest przyjęcie sakramentu, ale wiara, mająca pomóc przyjąć go skutecznie (tzn. tak, by wydał owoce), może trzeba zdecydować się w pewnym momencie na bardziej indywidualne traktowanie kandydatów. Są już w Polsce pierwsze próby przyjmowania do I Komunii dzieci nie w wyznaczonym z góry terminie, ale „gdy przyjdzie najbardziej odpowiedni czas”. Gdyby tak, podobnie, zrobić z bierzmowaniem?
Wielu natychmiast zacznie wyliczać przeszkody. Miejsce w kalendarzu biskupa, zamówiona sala (podobno już z kilkuletnim wyprzedzeniem), trudność z weryfikacją tego, co zostało określone jako wystarczająca wiara kandydata. Niektórzy będą nawet powoływać się na wypowiedzi Ojców ostatniego Synodu, zwracających uwagę na niski poziom edukacji religijnej młodych chrześcijan. Dodajmy przeszkody bardziej prozaiczne. Tak zwany katechizm bierzmowanych jest osiem razy tańszy od opracowanej na tę okazję wersji YouCat. Poza tym w przypadku pierwszego wystarczy odpytać. Drugi wymaga indywidualnej pracy z kandydatem, rozmowy, szukania odpowiedzi, pracy w małych grupach. Zatem i animatorów (permanentny brak na prowincji), składających świadectwa, zespołów przygotowujących celebracje. Czyli jest i bardziej pracochłonny i bardziej czasochłonny.
Przyjmując, że metoda indeksu i kilkuset pytań jednak nie zdaje egzaminu, musimy szukać innej. Proboszcz małej parafii natychmiast będzie się zastanawiał skąd weźmie ludzi, gotowych zaangażować się w przygotowanie. Teoretycznie powinni być nimi ci, którzy w ostatnich latach ten sakrament przyjęli. Ale oni, co zauważyliśmy wyżej, „zginęli”. Pozostają zaangażowani w ruchy i stowarzyszenia. Choć i z tymi w tak zwanych parafiach tradycyjnych bywa różnie. Dlatego potrzebna jest zmiana strategii. Nie tylko na poziomie parafii. Także na poziomie nowych rzeczywistości kościelnych. Ich zaangażowanie ewangelizacyjne najczęściej polega na organizowaniu różnego rodzaju marszów, eventów, obecności na Przystanku Jezus, natomiast rzadko można je dostrzec na poziomie parafii. Jeżeli w diecezji jest na przykład diakonia ewangelizacji Ruchu Światło-Życie, czy Odnowy w Duchu Świętym, jej liderzy i odpowiedzialni mogliby, przy współpracy z wydziałami duszpasterskimi, opracować jakiś plan wsparcia parafii, w których aktualnie odbywa się przygotowanie młodzieży do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Z pewnością byłoby to bardziej owocne niż organizowanie raz do roku marszu dla Jezusa ulicami jakiegoś miasta. Więcej, mogliby wesprzeć te parafię w formacji po przyjęciu sakramentu. W ten sposób za kilka lat byłaby ona samodzielna, a nawet gotowa przyjść z pomocą innym.
Temat oczywiście nie został wyczerpany. Dyskusja i poszukiwania trwają. Być może jeszcze długo będziemy walić głową o mur, szukając odpowiedzi. Wbrew przysłowiu, że głową muru nie rozbijesz, nie będzie to zajęcie bezcelowe. Nasza głowa co prawda do rozbijania muru się nie nadaje. Za to może być znakiem, że pukamy i szukamy. Reszta należy do Tego, który otwiera pukającym i rozbija mury.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.
Raport objął przypadki 79 kobiet i dziewcząt, w tym w wieku zaledwie siedmiu lat.