Wydawca "Faktu" ma przeprosić Krzysztofa D. za nazwanie go "pedofilem i zboczeńcem" oraz ujawnienie jego danych i wizerunku. Nie musi zaś mu płacić 100 tys. zł zadośćuczynienia, ale 20 tys. zł. To prawomocny wyrok w sprawie głośnej prowokacji dziennikarskiej z 2005 r.
W piątek Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że dziennikarze "Faktu" mieli prawo przeprowadzić prowokację i - podając się za nieletnią - doprowadzić do spotkania "Pauli14" z D. w hotelu. Tam mężczyznę zatrzymała policja, powiadomiona o sprawie przez dziennikarzy. Zarazem SA uznał za bezprawne późniejsze opisywanie sprawy przez tabloid, który użył wobec Krzysztofa D. słów: "pedofil, zboczeniec, i przestępca" i bez zgody ujawniał jego wizerunek oraz dane pozwalające na jego identyfikację.
Zarazem SA obniżył ze 100 tys. zł do 20 tys. zł zadośćuczynienie zasądzone przez sąd I instancji. Uzasadniono to m.in. faktem, że w całej sprawie było "za dużo elementów, by przypuszczać, że coś się stało przypadkiem"; powód "sam się wplątał w całą tę sytuację", a dziennikarze mieli prawo sądzić, że to on był "osobą, która +chwyciła haczyk+".
Jesienią 2005 r. Krzysztof D., ówczesny dyrektor jednego z wydawnictw w Koninie, został zatrzymany w hotelu w Poznaniu, gdzie miał czekać na spotkanie z 14-latką, z którą miał umówić się za pośrednictwem internetowego czatu. Faktycznie pod dziewczynę podszył się dziennikarz "Faktu", który opisał sprawę. Przy okazji gazeta, zamiast zdjęcia D., zamieściła początkowo fotografię zupełnie innej osoby z podpisem: "Ten zboczeniec jest wolny". Sąd nakazał za to "Faktowi" wypłatę tej osobie 200 tys. zł. "Fakt" otrzymał od Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich tytuł "Hieny Roku".
W 2005 r. sąd odrzucił wniosek o aresztowanie Krzysztofa D. Prokuratura zarzuciła mu "nieudolne usiłowanie" doprowadzenia nieletniej do czynności seksualnej ("nieudolne", bo żadnej "Pauli14" nie było). Sąd prawomocnie umorzył sprawę, uznając że było to tylko - wówczas niekaralne, dziś zagrożone karą do trzech lat więzienia - przygotowywanie do tego przez składanie propozycji seksualnej dziecku w sieci.
D. pozwał wydawcę "Faktu" za naruszenie swych dóbr osobistych, żądając przeprosin na łamach gazety i 220 tys. zł tytułem zadośćuczynienia oraz zwrotu utraconych zarobków (po zatrzymaniu utracił pracę). W 2010 r. Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał przeprosiny oraz 100 tys. zł zadośćuczynienia. SO podkreślił, że nie wolno wypowiadać prasie opinii co do rozstrzygnięcia przed orzeczeniem sądu oraz publikować danych osobowych i wizerunku osób, przeciw którym toczy się postępowanie. Od wyroku apelacje złożyli i powód (żądając 120 tys. zł utraconych zarobków), i pozwany (wnosząc o oddalenie pozwu).
W piątek SA oddalił apelację D., uznając ją za bezzasadną oraz częściowo uwzględnił apelację "Faktu".
Sąd uznał za niewiarygodne twierdzenia D., że do jego komputera miały dostęp także inne osoby, a on sam zjawił się w hotelu, bo dostał propozycję otrzymania ciekawych informacji dziennikarskich. D. utrzymywał też, że został wrobiony z zemsty za to, że zwalczał lokalne układy. Sędzia Wanda Lasocka mówiła, że żadne dowody nie poparły tych tez, a na uwzględnienie zasługuje zaś wersja dziennikarzy, którzy tropili pedofilów w sieci. Sąd dodał, że powód przesłał "Pauli14" swe zdjęcie. "To pan zaproponował miejsce spotkania" - zwróciła się sędzia do D.
Sąd uznał, że do chwili zatrzymania D. działania dziennikarzy były rzetelne, o czym świadczy m.in. fakt, że "działali pod dyktando policji" i w tej fazie nie można im niczego zarzucić. "Mieli podstawy, by przypuszczać, że to D. był osobą, która +chwyciła haczyk+" - dodała sędzia.
Inaczej sąd ocenił publikacje "Faktu" o całej sprawie, bo opublikowane zdjęcie D. pozwalało na jego identyfikację (miał tylko wąską "opaskę" na oczach), a dodano informacje, że to "solidarnościowiec, harcerz, redaktor". "W Koninie większość osób mogła go po tym zidentyfikować" - podkreśliła sędzia.
Zwróciła też uwagę na brak dowodów na tezy gazety, że w notesie D. były dane innych dziewczynek. Ponadto sędzia poinformowała, że wbrew "zasadom przyzwoitości" gazeta nie poinformowała swoich czytelników o umorzeniu sprawy. Według sądu użyte przez "Fakt" określenia D. "pedofil, zboczeniec" miały pejoratywne znaczenie i tak je też odbierał czytelnik gazety, określony przez sąd mianem "nieszczególnie wyedukowanego".
Zarazem sąd uznał, że gazeta "tylko w pewnym zakresie" nagłośniła całe zdarzenie, bo i tak policja by o nim poinformowała media. Sąd uzasadnił oddalenie żądania D. o zwrot utraconych korzyści tym, że pracodawca i tak by go zwolnił nawet bez artykułu "Faktu", gdy policja by go o wszystkim powiadomiła. Kwotę 100 tys. zł zadośćuczynienia sąd uznał za wygórowaną, bo to powód "wdał się w całą sytuację".
Zapewne obie strony złożą kasację do Sądu Najwyższego, choć wyrok jest już do wykonania. D. już zapowiedział kasację w rozmowie z PAP. Adwokat "Faktu" mec. Tobiasz Szychowski przyznał, że będzie to rozważane.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.