Walkę z Kościołem katolickim w PRL w latach 1945-1989 na łamach Naszego Dziennika przypomniał ks. prof. Roman Dzwonkowski SAC.
Aresztowanie to wywołało taką falę oburzenia, że Bierut i inni najwyżsi funkcjonariusze UB udali się na naradę w tej sprawie do Moskwy. Tam został zatwierdzony akt oskarżenia[3]. Po zastosowaniu odpowiednich metod "śledztwa" biskup przyznał się do "popierania akcji faszystowskich ugrupowań i przyczynienia się do osłabienia ducha obronnego społeczeństwa polskiego w obliczu grożącej agresji hitlerowskiej"; do "współdziałania z niemiecką władzą okupacyjną, nawoływania wiernych do uległości i współpracy z okupantem, kierując się założeniami prohitlerowskiej i antypolskiej polityki Watykanu; do usiłowania obalenia przemocą władzy robotniczo-chłopskiej i ludowo-demokratycznego ustroju Polski, prowadzenia akcji przeciwko odbudowie kraju i planowej gospodarce; do organizowania i kierowania akcją wywiadowczą na terenie Polski, w interesie imperializmu amerykańskiego i Watykanu; do uprawiania propagandy wojennej w wystąpieniach publicznych, biorąc kurs na nową wojnę", a także do "przyjmowania od zagranicznych ośrodków dywersyjnych i szpiegowskich pieniędzy w walucie obcej i spekulowania nimi na czarnym rynku"[4]. Przyznanie się ks. bp. Kaczmarka do stawianych mu absurdalnych zarzutów zdumiało ludzi w Polsce. Opinia publiczna nie znała metod, jakie w śledztwie zastosował UB, a które doprowadziły do psychicznego załamania się księdza biskupa i odczytania tekstu napisanego przez agentów UB. Po aresztowaniu 21 stycznia 1951 r. przez ponad dwa i pół roku nikt - włącznie z Episkopatem Polski i kielecką kurią biskupią - nie wiedział, co się z nim dzieje. W tym czasie ks. bp Kaczmarek poddawany był trwającym bez przerwy przez 30-40 godzin tzw. przesłuchaniom, w czasie których grożono mu śmiercią. Aplikowano mu zastrzyki wprowadzające go w obłęd i otępienie. Przesłuchujący go oficerowie śledczy UB pozbawili go nie tylko możliwości snu i pożywienia - ale uniemożliwiali mu także korzystanie z toalety. Było tak, że pogrążony w ekskrementach, musiał odpowiadać na pytania przesłuchujących go i kpiących z niego funkcjonariuszy UB. W czasie zimy przetrzymywano go w samej koszuli przy otwartym oknie. Poza wąskim kręgiem osób nikt też nie wiedział, jak wyglądał proces. Słuchającym jego przebiegu z radioodbiorników ludziom nie przychodziło do głowy, że wszelkie wyjaśnienia, jakie ks. bp Kaczmarek składał w czasie trwających przez tydzień rozpraw sądowych, były wyreżyserowane. Odczytywał je z 30-stronicowego maszynopisu, zredagowanego przez funkcjonariuszy UB. Nikt też - poza specjalnie dobraną publicznością obecną na sali rozpraw kieleckiego sądu wojskowego, nie wiedział, że podjęta przez ks. bp. Kaczmarka na początku procesu próba zmiany treści tych "zeznań" skończyła się przerwaniem procesu i brutalnymi pogróżkami dyrektora departamentu śledczego MBP, pułkownika Józefa Różańskiego (Goldberga): "Ja już skułem mordy obrońcom i przestrzegam księdza biskupa, aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie". Wielu ludzi w Polsce dało się zwieść propagandzie przedstawiającej biskupa jako hitlerowskiego kolaboranta i zdrajcę. Jakakolwiek odpowiedź była niemożliwa z powodu cenzury. Do ataków dołączyli się niektórzy "postępowi katolicy". Po skazaniu ks. bp. Kaczmarka przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na 12 lat więzienia, w piśmie "Wrocławski Tygodnik Katolików" ukazał się artykuł związanego z nim publicysty, później znanego intelektualisty katolika z Unii Wolności, pt. "Na usługach wroga". Zohydzająca ks. bp. Kaczmarka propaganda miała niezwykle szeroki zasięg. W Polskiej Kronice Filmowej pokazywano go w biskupim stroju i z napisem "na usługach wroga". W zakładach pracy organizowano wiece potępiające jego "faszystowsko-szpiegowską działalność". Oparte to było na przedwojennych wzorach sowieckich.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.