Spotykam czasem lokalnych działaczy mówiących w taki sposób jak gdyby byli
"półduchownymi". Dążenie świeckich, aby zastępować księdza, jest ucieczką z
własnego pola misji - mówił abp Nycz w wywiadzie dla KAI.
KAI: Mówi Ksiądz Arcybiskup o misji „ad extra”, czyli aktywności świeckich nie tylko wewnątrz parafii, ale o potrzebie wyjścia z Dobrą Nowiną do zewnętrznego świata. Mam wrażenie, że polscy katolicy – nawet w tych najlepszych parafiach – bardzo rzadko sobie to uświadamiają.
- Jeśli jakaś grupa zajmuje się tylko formowaniem samych siebie, a nie myśli o szerszych celach apostolskich, prędzej czy później stanie się kółkiem wzajemnej adoracji. To ciepełko jest wygodne, ale w chrześcijaństwie chodzi o coś innego. Prof. Stefan Swieżawski, działacz przedwojennego „Odrodzenia”, a później przyjaciel kard. Wyszyńskiego, a także Karola Wojtyły, mówił, że trzeba rozbijać „kapliczki prywatnej pobożności” - aby katolik czuł się zobowiązany do zaangażowania w życie społeczne. Niestety taką „kapliczkową” pobożność kształtuje wiele parafii. Uważają, że misja Kościoła kończy się w obrębie świątyni.
Tymczasem ksiądz w swej parafii jest w stanie dotrzeć do tych 30 proc. mieszkańców, którzy chodzą do kościoła. Misja „ad extra” musi być prowadzona przez przygotowanych do tego świeckich. Bez świeckich i bez dobrej współpracy księży z nimi - parafia będzie pełnić swą rolę w ograniczony sposób. W ślad za tym jej dynamizm będzie słabnąć. Wierni będą się starzeć i z każdym rokiem będzie ich mniej.
Ludzie wciąż mają zakodowane w świadomości, że religia to rzecz prywatna. Kiedyś wkładali im to do głów komuniści, dziś nurty laickie. Uważa się, że zadania chrześcijanina kończą się na drzwiach kościoła, ewentualnie na drzwiach domu rodzinnego. A kiedy wchodzą w życie społeczne, czy do Sejmu, czy też prowadzą biznes, wydaje się im, że tam już nie obowiązują reguły chrześcijańskie.
Kiedy wizytuję parafie, spotykam czasem lokalnych działaczy parafialnych, czy samorządowych, mówiących w taki sposób jak gdyby byli „półduchownymi”. Dążenie świeckich, aby zastępować księdza, jest ucieczką z własnego pola misji. Paradoks polega na tym, że często księża wypowiadają się o życiu społecznym czy politycznym zastępując w tym świeckich, natomiast świeccy zamiast otwarcie iść do świata chcą być jak najbliżej ołtarza i kryć się w jego bezpiecznym cieniu. Brakuje właściwych wzorców duchowości świeckich: jak być w pełni katolikiem, nie duchownym, lecz świeckim „z krwi i kości”. Potrzebujemy więcej świętych i błogosławionych polityków, ludzi życia społecznego. Tacy ludzie Bogu dzięki są, może za mało ich ukazujemy, a może oni sami gdzieś się chowają ze swoim chrześcijaństwem.
KAI: Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia stan wiary Warszawiaków?
- Warszawa stoi niżej od średniej ogólnopolskiej. Na południu Polski co niedziela chodzi do kościoła ok. 70 proc. wiernych, w Warszawie 30 – 33 proc.
Ten niski wskaźnik wynika nie tylko z postępującej tu laicyzacji, ale i z faktu, iż znaczny procent ludzi, którzy w Warszawie pracują i nawet zamieszkują parafię, z którą autentycznie są związani, mają daleko stąd. Tam jeżdżą w piątek po skończonym tygodniu pracy. Duży procent mieszkańców pozostaje anonimowy i nie zakorzenia się w tutejszym środowisku, bądź zakorzenia się dopiero po latach.
Od czasów wojny i Powstania Warszawskiego, kiedy ludność stolicy została niemal totalnie rozproszona, przybywają kolejne fale imigrantów. Zaledwie 15 – 20 proc. mieszkańców zaliczyć można do kategorii „rodowitych warszawiaków”, uczestniczących w życiu parafii z dziada pradziada. Liczna jest kategoria ludzi przyznających się do niewiary, co w wielkim, anonimowym mieście jest o wiele łatwiejsze. Mamy też duże grupy wiernych innych wyznań, czy w ostatnim okresie przybyszów z Azji: Chińczyków i Koreańczyków. Tak więc naturalna społeczność ludzi wierzących jest tu szczuplejsza niż na innych terenach.