”Podróżować? Aby podróżować, wystarczy istnieć. Jadę od dnia do dnia jak od stacji do stacji w pociągu mojego ciała lub mojego przeznaczenia, przyglądając się ulicom i placom, gestom i twarzom, zawsze takim samym i zawsze różny, czyli takim, jakie w istocie są pejzaże.
Koncert Sara-Dżendżi
(6 VII) Poranna pobudka. Pakujemy się szybko i jedziemy nad jezioro. Nie jest łatwo. Myśleliśmy, że jest blisko. Jedziemy dłuższą chwilę po wertepach 3 km/godz., ale nie przybliżamy się do jeziora. Rezygnujemy i wracamy na ścieżkę do najbliższej zaplanowanej wsi.
Cel na dziś: szukamy Sara Dżendżi. W każdej wsi pytamy. Ciągle tylko Sara-Kaba. Wreszcie Są. Wyglądają inaczej niż Ci na zdjęciach Nowaka, nie mają krążków w wargach. Robię zdjęcia, ale nie chcą, aby w zbiorowym zdjęciu uczestniczyły ich kobiety. Na szczęście udaje mi się zrobić kilka samym kobietom. Jak Dominik mi później opowiada klękały przed nim, gdy podawał im rękę przy studni.
Ale w następnej wsi – Moufa, czeka nas wspaniała niespodzianka. Mówiono nam wszędzie, że nie spotkamy już takich kobiet, z talerzykami w wargach. Ale tutejsi mężczyźni mówią, że we wsi jest kilka takich kobiet, jak na pocztówkach, które pokazuje Dominik…! Prowadzą nas. Na ziemi siedzi starsza kobieta z małym krążkiem w górnej wardze. Nie jest tak wielki jak na zdjęciach Nowaka, ale jesteśmy bardzo podekscytowani. To niezwykłe i cudowne. Mamy kolejny znak Nowaka. Pytamy o imię staruszki, o wiek – ma 72 lata. Dominik opowiada jej przez lokalną tłumaczkę kim jesteśmy i dlaczego nas tak interesuje, przekazujemy staruszce pocztówki, uśmiecha się, dziękuje.
Fort Archambault 20 II 1936
Kochana moja!
Spieszę się z nadaniem choć list ten odleci z Fort Archamnbault dopiero dn 24 lutego – ale jutro rano udaję się do Kijabe – 80 km stąd – w kierunku na Wschód! – celem porobienia zdjęć kobiet z talerzami we wargach – tatuowanie – życie wioski Sara Dżenge (szczep). Jest to teren łowiecki i zarazem – będę polował trochę – a w tym celu zabieram ze sobą jednego Murzyna karawany. Podróż ta potrwa bodaj 6 – 8 dni – ale być w Afryce i nie widzieć „Sara Dżenge” to coś jak „być w Rzymie i Papieża nie widzieć” (z listu Kazimierza Nowaka)
Ludzie w tej wsi są bardzo gościnni i otwarci. Jest to pierwsza wieś, w której naprawdę mogłabym nocować. A to dla mnie duży krok. Kiedy idziemy, aby napełnić girby, nagle słyszymy śpiew. Siedzące kobiety dają nam koncert. Coraz więcej ludzi dołącza się. Staruszka z krążkiem w wardze także. Biegnę szybko. Tańczą, śpiewają, wydając głośne aaaaaaaaaaaaaaa, dzięki szybkim ruchom kciuka szarpiącego za wnętrze warg. Ulli też się to udaje, kiedy nagle podbiega do niej kobieta, włączając ją w swoje działanie. Klaszczemy.
Jedna z tych kobiet jest inna. Różni się urodą. Ma duże złote kolczyki w uszach. Jest bardzo aktywna (zresztą nie tylko ona), wreszcie rozmawiamy nie tylko z mężczyznami. Jest zainteresowana tym, co mówimy. Głośno się śmieje. Kiedy nastaje czas tańczenia też próbuje. Dla mnie jest świetna, inni zdają ją uczyć co ma robić. Wreszcie siada, udając obrażoną, że nie doceniają jej tańca. Wszyscy uroczo się do niej uśmiechają, śmieją się – ale przyjaźnie. Jest obok mnie, więc siadam przy niej i wesoło się przytulamy – my nie stąd, ale duchem tutejsze. Wyjechałam odprężona. Czad jest państwem różnorodności. Nie sądziłam, że kilkadziesiąt kilometrów od wsi, w której nocowaliśmy, poczuję się jak w domu.
Nocujemy w lesie pawianów. Przejechaliśmy 70 km. Na szczęście deszcz nie padał. Znowu odgłosy buszu. Mamy nadzieję, że nie dojdzie do walki z pawianami.
Mała dygresja. Charakterystyka higieniczna naszej wyprawy:
- wszędzie muchy (bardzo trudno mi jest się do nich przyzwyczaić. Ulla i Andrzej mają moskitiery na głowę i naprawdę im tego zazdroszczę). Doszłam już do etapu, w którym liczę: nie odgonię much dopóki nie będzie ich 10 na twarzy, albo nie odgonię ich zanim nie dojadę do drzewa. Pomaga.
- nie jest łatwo z potem. Krótko mówiąc – śmierdzę. Ale nie czuję, że odróżniam się i od ekipy i od miejscowych więc jest ok.
- koszulki mamy świetne (Nowatexu), jak jest upał jest mi chłodniej w nich niż z nagim ciałem na wierzchu.
- opaliliśmy się już nieźle, ale daleko nam to autochtonów
- mieliśmy 4 przebite opony – wszędzie akacje.
- zaopatrujemy się już u miejscowych: dziś doszła herbata i cukierki, które smakują tylko mi (ach, mam ucztę).
7 VII
Gdzieś daleko w Aleko
Jedziemy od wsi do wsi. Mnie pomaga taka orientacja i ilość kilometrów do przejechania.
Tego dnia przybywamy do Aleko. Osada bardzo przez nas oczekiwana, bo oddalamy się od rejonów, o których nam mówiono, że są nieprzejezdne, choć nam się udało. Alako jest też dlatego ważne, bowiem od kilku dni nie mamy zasięgu. Może wreszcie tu…
Widzimy flagę. Znając już tutejsze zwyczaje wiemy, że musimy się zarejestrować. Czasem wynikają z tych spotkań dobre rzeczy, więc nie uciekamy od tego obowiązku. Trafiamy na sąd. Taki niby sąd, na siedząco pod drzewem. Prefektem tego obszaru jest były sędzia, który już jest na emeryturze i „w darze” dano mu subprefekturę. Teraz próbuje rozwikłać jakąś sprawę sporną. Kiedy podjeżdżamy podchodzi do nas. Twierdzo, że mu nie przeszkadzamy, bo relację zda mu jego asesor (takiego użył słowa). Będzie z nami przez najbliższą godzinę. Oczywiście przynoszą nam krzesła, stół. Dostajemy też mocno słodzoną zieloną herbatę. Zostajemy poczęstowani tutejszą potrawą: maniokiem z sorgo – bardzo słodkie, bardzo dobre! Sędzia powiedział, że zje z nami. Czuję, że był to dla nas zaszczyt. Podano pięć łyżek. Toczą się opowieści: o Nowaku Dominika i o tym obszarze – sędziego. Zadawaliśmy mu sporo pytań, a przede wszystkim co się dzieje z pogodą. Przyznam, że w Sarh, ale też w Polsce, dużo było mówienia, że to tereny, którymi nie da się przejechać – drogi stają się wielkimi rzekami. Sędzia stwierdził, ze w tym roku są jakieś anomalie pogodowe i dlatego choć są burze i ulewy, to nie non stop. Kiedy pokazaliśmy mu zdjęcie z Fort Archambault, zwrócił uwagę na grupę właśnie obrzezanych kobiet, gotowych po tym rytuale do małżeństwa (które notabene tańczącym krokiem miałyby przejść przez miasto). Potwierdził taki rytuał, ale nazwał go niepraktykującym już zabobonem i okrucieństwem.
Niestety nic nie mogliśmy tu kupić, gdyż 15km stąd był targ i kupcy opuścili na ten dzień osadę. Na zakończenie kilka zdjęć (prefekt chciał, abyśmy mu koniecznie zrobili zdjęcie jak je. Gdy je widział wydawał z siebie gromki śmiech i jego otoczenie również, później poproszono nas o obfotografowanie wszystkich obecnych). Tuż przed odjazdem, na boku, nasz gospodarz zasugerował Dominikowi, że bardzo przydałaby mu się ładowarka słoneczna do telefonu, bo tu jest nie do dostania. A jeżeli to problem, to zegarek też może być. Żeby przesłać paczuszkę z Polski. Ale z otwartością i bez przymusu. Tak czy inaczej byliśmy zachwyceni spotkaniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.